Zadumani, zabiegani, zamyśleni, zasmuceni, zagadani, zasłuchani – zazwyczaj tacy jesteśmy w pierwszych dniach listopada. Gdyby ci, którzy poprzedzili nas w drodze, mogli nam uzmysłowić to, jak bardzo często dajemy się zaabsorbować temu, co nieważne i jednocześnie nie doceniamy tego, co jest istotą życia, może te i wszystkie inne dni byłyby zupełnie inne.
Wiara jest nam potrzebna, byśmy mieli nadzieję. Nadzieja pozwala wierzyć w miłość. Miłość zaś czyni wiarę i nadzieję osiami ziemskiej wędrówki. Przez taki pryzmat patrząc, życie wieczne, a więc życie, w którym śmierć nie jest końcem, lecz przejściem, nie jest możliwe. Jest bowiem pewne! Nie jest kwestią przypuszczeń, lecz stanowi tę zaznaczoną na wstępie istotę ludzkiej egzystencji. Wtedy, gdy zmagamy się z tzw. „przeciwnościami losu”, ale wówczas, gdy „wiatr losu dmucha w nasze żagle”, minuta po minucie, dzień po dniu i rok po roku, poruszamy się nie tylko po wektorach czasu i przestrzeni.
Tylko chrześcijaństwo przeżywane od zachodu po wschód, i na Zachodzie i na Wschodzie, udziela odpowiedzi na najgłębsze pytania, na najbardziej nurtujące nas wątpliwości. Można doznawać nocy wiary, jeśli jednak nie zamkniesz się na głos Boga zapisany w Tobie, wyryty Tradycją Kościoła zbudowaną na Piśmie Świętym, jeśli nie pozwolisz sobie stracić słuchu i wzroku duszy, nie zejdziesz z tej drogi, jaką jest dane Tobie raz na zawsze życie.
Przypomnij mi o tym, gdybym ogłuchł, gdybym oślepł.