Streszczenie:
- Wolność słowa na krawędzi prawa.
- Blokowanie internetu przez urzędnika podlegającego rządowi
- Społeczne napięcia i polityczne przepychanki wokół swobody wypowiedzi.
- Dlaczego wolność słowa jest kluczowa?
- Polska zmierza w stronę cenzury? (dwa konteksty)
- Nie „mowa nienawiści”, lecz mowa o nienawiści.
- Ochrona prawa do wolności słowa jest ochroną wolności głoszenia prawdy.
- Wolne słowo jest jak kropla i drąży skałę.
Od kilkudziesięciu przynajmniej lat nie mówiło się w Polsce o kwestii wolności słowa, równie głośno jak teraz. Były incydentalne wzmożenia opinii publicznej wokół prób limitowania swobody wypowiedzi w internecie (zapamiętane pod akronimem ACTA) z 2012 r. czy już bardziej upolitycznione protesty po nielegalnym przejęciu mediów publicznych w 2023 r., do czego odnosiłem się już w tym miejscu. Nie zmieniłem od tamtego momentu zdania w sprawie losu publicznych telewizji, radia i agencji prasowej. Dzisiaj są to media niszowe według wszelkich dostępnych statystyk, a ich status prawny określa formuła „w likwidacji”. Obie okoliczności łączy fakt, że społeczeństwo wychodziło gwałtownie na ulice polskich miast, gdy rządem kieruje ten sam człowiek i ta sama partia, czyli Donald Tusk i Platforma Obywatelska. Obecnie po raz kolejny wolność słowa jest krawędzi prawa.
W 2025 roku znów mamy do czynienia z narastającym sprzeciwem wokół zamiarów ograniczania czy wręcz zamykania prawa do wolności słowa. Nie doszło jeszcze – na szczęście – do ulicznych manifestacji w tej sprawie, ale zauważalny jest wzrost świadomości, że władza ma zakusy na limitowanie swobody wygłaszania poglądów i hamowanie strumienia wymiany opinii. Mamy do czynienia ze społecznymi napięciami i politycznymi przepychanki wokół swobody wypowiedzi.
Pojawia się pytanie, dlaczego wolność słowa jest kluczowa? Od możliwości komunikowania i komunikowania się zależy wzajemne rozumienie się i potencjał porozumienia społecznego.
A to już nie jest obojętne także w kontekście lokalnych czy nawet banalnych ustaleń regulujących funkcjonowanie w małych czy większych wspólnotach, wszelkich środowiskach i wreszcie w całym społeczeństwie. To jest warunek stabilności narodu i państwa, czyli naszego bezpieczeństwa. Mimo zapisanego w art. 54 Konstytucji RP zakazu Polska zmierza w stronę cenzury?
- Przypomnę najpierw kontekst… W pierwszej połowie stycznia 2025 roku ogólnopolski Dziennik Gazeta Prawna ujawnił, że ministerstwo cyfryzacji w projekcie ustawy o usługach cyfrowych (akronim implementowanego rozporządzenia Unii Europejskiej brzmi „ADSA”) chce przypisania szefowi Urzędu Komunikacji Elektronicznej uprawnienia do wydawania „nakazów blokowania treści w internecie”. Zapis nie brzmi może dla kogoś szokująco, ale uwaga: decyzje te mają być stosowane bez udziału sądu, blokowanie treści w miałoby następować w krótkim czasie (od 2 do 21 dni), a podmioty publikujące treści dowiedzą się o ich usunięciu dopiero po fakcie zablokowania. Na pocieszenia dodano możliwość zaskarżenia decyzji do sądu administracyjnego, ale to nie oznacza, że publikacja wróci do przestrzeni publicznej. Ale to jeszcze nic! Wspomniane przeze mnie zapisy do projektu rzeczonej ustawy wpisano… (uwaga!) po konsultacjach społecznych. Dziennik Gazeta Prawna pisze jednoznacznie w swoim komentarzu: „To zagrożenie dla wolności słowa – ostrzegają eksperci”. Tak czy inaczej w grę wchodzi blokowanie internetu przez urzędnika podlegającego rządowi.
- Drugi element tworzący kontekst… W drugiej połowie grudnia 2024 roku w Sejmie RP rozpatrywany był projekt nowelizacji kodeksu karnego wniesiony przez ministerstwo sprawiedliwości. Celem zmiany jest redefinicja przestępstw z nienawiści, do której mają być dopisane czyny popełniane ze względu na płeć, orientację seksualną, niepełnosprawność czy wiek. Nie brzmi szokująco, bo przecież nikt normalny nie zachowuje się źle wobec innych ludzi z powodu tych cech! Dodajmy, że obecna definicja przestępstwa z nienawiści obejmuje ochroną prawną przynależność narodową, etniczną, rasową, polityczną, wyznaniową i bezwyznaniowość. Nie jest tajemnicą, że motywem przewodnim wdrażanej zmiany jest zamiar roztoczenia szczególnego parasola państwa nad osobami określającymi się jako „LGBT+”. Ciekawostką jest też fakt, że tuż przed wejściem z rządowym projektem nowelizacji kodeksu karnego do parlamentu prawie czterdzieści organizacji skupiających takie osoby zgłosiło postulat dopisania do zmienianych przepisów „przesłanki tożsamości płciowej”, co oznaczałoby zakaz formułowania opinii czy tym bardziej krytyki ze względu na tranzycję lub tzw. transpłciowość. Nie po raz pierwszy oczekiwania określonych grup zderzają się z działaniami określonej władzy, ale nie w tym szkopuł. Także obecny Rzecznik Praw Obywatelskich nie wykazuje entuzjazmu w tej sprawie i nawołuje do wyważania decyzji pod kątem ochrony innych dóbr prawnie chronionych, w tym dobra, jakim jest wolność słowa. Jednocześnie ze strony środowisk progresywnych i lewicowych wspomaganych przez zagraniczne ośrodki o podobnej proweniencji oraz lewarowanie rzekomej dyskryminacji „genderowej” (choć państwem administruje opcja liberalno-lewicowa) wywierana jest presja na szybkie uchwalenie nowych przepisów. Być może w tle jest nadzieja na wyborczą zmianę prezydenta RP, dzięki której uzyskanie podpisu pod zdeformowanym kodeksem prawnym nie będzie problemem.
Sedno sprawy tkwi w tym, jak rozumieć „mowę nienawiści”, co do której definiowania zgody nie ma nie tylko wśród rządzących, ale też pomiędzy rządzącymi a rządzonymi (w tym opozycją, która twardo odmawia zgody na manipulowanie prawem z pobudek ideologicznych i w obawie przed poszerzaniem katalogu domniemanych zbrodni w myśleniu i mówieniu tego, co uważa się za prawdę). Poglądy teoretyków prawa i praktyków prawa również rozmijają się ze sobą. Jak zwykle zawiłości prawnicze przypominają skomplikowany znak paragrafu ( § ). Uważam nie od dzisiaj, iż zamiast mówić / pisać / debatować o „mowie nienawiści” należy przywrócić świadomość czym jest nienawiść. Nie „mowa nienawiści”, lecz mowa o nienawiści jest nam potrzebna.
Prawo działa, gdy chroni prawdę. Ochrona prawa do wolności słowa jest ochroną wolności głoszenia prawdy. Ceną – choć trudną, ale nieuniknioną jak się zdaje – jest dopuszczenie do przestrzeni publicznej wolności głoszenia tego, co ktoś subiektywnie uważa za prawdę, a obiektywnie nią nie jest.
Przed niezawisłym wymiarem sprawiedliwości można i należy dochodzić do stwierdzenia czy wygłaszanie nieprawd jest rażącym i krzywdzącym czynem. Katalog dóbr chronionych kodeksem karnym, kodeksem prawnym, kodeksem cywilnym czy innymi przepisami przyjętymi w zgodzie z Konstytucją może obejmować tylko rzeczywiste i fundamentalne wartości. Wolność słowa pozostaje wartością nadrzędną, bo chroni ogół społeczeństwa przed przemocą jakiejkolwiek większości lub mniejszości. Karanie za korzystanie z wolności słowa jest początkiem końca demokracji.
Jeszcze w wiekach i latach epoki przedinternetowej ludzie dążący do swobody głoszenia myśli, poglądów i wymiany opinii tworzyli w Polsce tzw. „drugi obieg”. Jeśli obecna władza i wszyscy jej funkcjonariusze czy zwolennicy sądzą, że w XXI wieku można zdławić przepływ informacji wyłączając stacje telewizyjne czy dostęp do internetu lub jego niektórych segmentów, to tkwią w bańce surrealizmu. Nie takie opresje pokonywali wolni Polacy, aby złamać monopol rządzących. Były też systemy i obozy polityczne, które zamykały myślących w odosobnieniu, które paliły książki, zagłuszały stacje radiowe i stosowały cenzurę lub domagały się autocenzury. Jeśli ktoś nie widzi aktualnie ryzyka nawrotu do cenzury w Polsce, niech sprawdzi czy nie słychać odgłosu piłowania gałęzi, na której siedzi wysoko i wygodnie.
Wolne słowo jest jak kropla i drąży skałę tak długo, aż zobaczymy światło. Na nic się zda wyginanie paragrafów. O wolność słowa należy się jednak dopominać, jej bronić i się jej domagać – dla dobra własnego i naszych potomków.