Punkt widzenia widzenia zawsze zależy od miejsca siedzenia. To nie jest myśl odkrywcza, ale biorąc ją pod uwagę można lepiej zrozumieć innych ludzi. Przecież każdy z nas ma jakiś swój punkt widzenia, co nie oznacza, że obiektywnej rzeczywistości nie ma. Można natomiast – właśnie ze względu na ten czy inny punkt widzenia, widzieć prawdę o tym, co nas otacza, mniej czy bardziej zgodnie z prawdą.
Nikt z nas nie jest bowiem od pewnych ograniczeń wynikających z duchowej, moralnej, intelektualnej, fizycznej i materialnej kondycji. Są też nakładane na człowieka ograniczenia, z których jedne akceptujemy, a innych bywamy nieświadomi. „Szklany sufit”, o którym wspomniałem poprzednio, to poziom, powyżej którego konkretna osoba (lub jakieś środowisko) nie jest w stanie wznieść się niezależnie od subiektywnych i obiektywnych okoliczności. Funkcjonując pod „szklanym sufitem” buduje sobie i obiecuje innym „szklane domy”. Na co dzień wydaje się, że chodzi twardo po ziemi i jak trzeba wgniata w nią każdą przeszkodę (każdego, kto przeszkadza), ale w rzeczywistości jest do ziemi (i swojego fotela) przyklejona. Nic go nie inspiruje, za to „nakręca” obawa przed utratą wpływów, lęk przed tym, że ktoś może go potraktować tak, jak on zachował się wobec swoich adwersarzy. Epatuje tymi fobiami na swoje otoczenie, urabia myślącym inaczej czarny wizerunek, egzaltuje się wytworami swojej spacyfikowanej kompleksami wyobraźni.
Ktoś taki nie jest dobrym patronem myślenia o przyszłości. Przeszłość wrzucona do niepamięci jak przedmiot jednorazowego użytku i teraźniejszość spektakularnie chwytana jako doraźny cel, nie są punktem wyjścia do wspólnego planowania przyszłości i wyjścia ku niej. Nie wznosząc się ponad poziom pragmatyzmu i utylitarności, można osiągnąć przejściowy sukces i znaleźć się na najwyższym piętrze …szklanego domu.