Niechęć jednych zniechęca innych. Jeszcze kilka dni temu nie sądziłem, że tak wyraźnie dotrze do mnie prawda, iż dobra wola zderzając się z murem niechęci, może się rozbić jak naczynie z kruchej porcelany. Wcześniej lub później światło dnia dotrze do tego, co dzisiaj jest schowane w ciemności, ale ile jeszcze naczyń musi się stłuc?
Pan „X” czy też Pani „Y” są przeświadczeni o wyższości i słuszności swoich poglądów i to do tego stopnia, że nawet przez myśl im nie przejdzie, już nie tylko możliwość dialogu, ale nawet wsłuchanie się w słowa drugiego człowieka. O ile w wymianach zdań toczonych na forach internetowych przypomina trochę mecz tenisowy, o tyle w realu zdaje się bardziej kojarzyć z ringiem bokserskim. Tak czy inaczej poziom dialogu w sprawach określanych jako „życie publiczne” coraz gwałtowniej przestaje być pochodną siły argumentów, lecz staje się wypadkową argumentów siły. Jeśli bowiem jegomość na portalu społecznościowym pisze: „niech pan milczy”, to po jaką cholerę to pisze? Skoro adwersarz ma milczeć, to przecież rozmowa nie jest możliwa i to jest oczywista oczywistość. Inny szpenio od debat rzuca: „jak pan zrobi tyle co zrobił (…)”, to wtedy będzie pan się mógł wypowiadać”. Argument z kategorii cepa, ale jaki dyskutant, taki argument. Zupełnie inaczej rzecz się ma, gdy rozbieżne oceny lub odmienne propozycje ujawniają się w rzeczywistym świecie. Jedną z metod jest zakrzykiwanie myślących inaczej albo przykrywanie pozornie ważnymi faktami, istotnych zdarzeń. Praktykuje się także metodę cenzorską, która w wyniku przemilczania, wykasowywania i kadrowania minoryzuje tych uczestników życia publicznego, których zdanie i poglądy są niewygodne. Udawanie otwartości, mieszanie ludziom w głowach, karmienie ich propagandową papką i odwracanie kota ogonem to typowe metody specjalistów od sprzedaży bezpośredniej, ale nie sposób na kierowanie wspólnotą. Jeśli ktoś nie chce rozmawiać lub rozmowę pozoruje, ujawnia – chcąc lub nie chcąc – że ma coś do ukrycia.
Prawdziwy dyrygent stoi przed prawdziwą orkiestrą i sprawia, że słyszymy harmonię dźwięków. Mówimy o kimś takim „maestro”. Wodzirej wrzeszczy do mikrofonu, namawia do pląsów i robi wszystko, by uczestnicy korowodu nie myśleli o świecie za oknami czy o poranku. Tak jak DJ, który gra z kupionych płyt, nie jest dyrygentem, tak wodzirej nie jest liderem.