Sednem chrześcijaństwa jest ofiara.
Większość słowników języka polskiego definiuje pojęcie „ofiara” jako wyrzeczenie się czegoś cennego dla kogoś lub ze względu na coś. Nie może to zatem być akt wymuszony, bo wówczas o kimś, kto poddaje się przemocy mówimy, że jest ofiarą. Wspomniałem parę dni temu o św. Maksymilianie Kolbe, bł. Rodzinie Ulmów czy rotmistrzu Witoldzie Pileckim przypominałem sobie jak wielką ofiarę z siebie złożyli ci Polacy. I jak niegodne jest kwestionowanie ich heroizmu poprzez usuwanie z ekspozycji Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku ogniw symbolizujących sylwetki bohaterów historii Polski. W chwili, gdy piszę te słowa media donoszą nieoficjalnie, że możliwy jest powrót do ekspozycji, ale nie ma jasności na jakich warunkach i czy wszyscy ocenzurowani będą znów widoczni dla zwiedzających.
„Jeden mieczem, drugi krzyżem, oba triumfują nad śmiercią!” – maksyma odnosząca się do patronów dzisiejszej liturgii św. Piotra i św. Pawła. Zdolność do złożenia ofiary jest zarazem łaską i wyborem. Ofiarność to cnota i jednocześnie powołanie. Obaj Apostołowie ponieśli ofiarę za wierność Jezusowi Chrystusowi i obaj w Tradycji Kościoła są uznawani za największych głosicieli Dobrej Nowiny. Są duchową opoką Kościoła, choć zwrot „opoka” częściej kojarzymy ze św. Piotrem (por. Mt 16,18). Św. Paweł jest moim patronem sakramentu bierzmowania i ilekroć czytam jego Listy, usiłuję odnaleźć się w okolicznościach, które przeprowadziły człowieka nieprzychylnego, żeby nie powiedzieć wrogiego, Kościołowi do misji głoszenia wiary i budowania Kościoła. I wracam wtedy do pewnego incydentu…
… Do upadku. „Gdy upadł na ziemię, usłyszał głos…” (por. Dz. 9,4) – ta okoliczność wzbudza we mnie ten rodzaj wiary, który każe potraktować upadek, jako wyzwolenie z okowów pewności siebie. To był początek jeden z pierwszych dni pracy jako katechety, wracałem o wieczornej porze do domu (wtedy dzieci i młodzież miała katechezy w salkach parafialnych po zajęciach w szkole), byłem zadowolony z siebie, z relacji z uczniami, wyglądało na to, że wszystko jest na swoim miejscu. Potknąłem się na przysłowiowej „gładkiej drodze”, z rąk wyleciały mi konspekty lekcji z tego dnia i rozsypały się po chodniku, przedarły się spodnie na kolanie, bo usiłowałem nie upaść, zdarłem naskórek na dłoni. Już na obu kolanach pozbierałem rozrzucone papiery i rozglądałem się czy ktoś mnie widzi. W sekundzie zdałem sobie sprawę, że widzi mnie Pan! Słyszałem raczej bicie własnego serca, niż cokolwiek innego, ale zapamiętałem tamto zdarzenie jako pouczające doświadczenie, ale też coś więcej.
Gdy mówi się, słyszy się lub czyta się o upadku Kościoła, zawsze mam świadomość, że ogłasza się to od samego początku istnienia Kościoła, a ten trwa. Gdy stykam się z obwieszczaniem rychłego albo już następującego upadku Kościoła (teraz to jest modne nawet wśród katolików) – abstrahując od rzeczywistych i wydumanych upadków ludzi Kościoła – nie tracę ani na chwilę wiary w Kościół. Kościół bowiem nie jest tylko wspólnotą ludzi (żeby nie powiedzieć organizacją), ale nade wszystko ofiarą! Stąd bierze się wiara w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. Kościół jest ofiarą Jezusa Chrystusa składaną nieustannie.
Jezus Chrystus, składając w zbawczej ofierze siebie samego, upadał na Drodze Krzyżowej. Teraz my… „Tantum ergo Sacramentum veneremur cernui” („Przed tak wielkim Sakramentem upadajmy wszyscy wraz”). Nigdzie bowiem poza Kościołem upadek nie ma sensu, a na pewno nie ma sensu wyzwalającego. Kościół jest rękoma Jezusa Chrystusa wyciągniętymi ku tym, którzy upadli. Tylko przez Kościół upadek może nabrać znaczenia ofiary.
✝️ IV i VI – dwie stacje Drogi Krzyżowej – obie rzucają mnie na kolana. Obie „jakbym pamiętał”… ✝️ https://t.co/jcWMim12il
— Krzysztof Kotowicz (@KotowiczKrzysz) June 24, 2024