Budzisz się rano i po czym poznajesz, że jesteś tym samym kimś, kto zasnął poprzedniego dnia? Co sprawia, że podejmując swoje mniej lub bardziej systematyczne aktywności, dostrzegasz kontynuację? Czy planując lub wyobrażając sobie to, co ma się wydarzyć lub może nadejść, dostrzegasz źródło albo motywację, na jakich bazować ma przyszłość?
Poczucie indywidualnej tożsamości, autoświadomość, jaźń. Stan, w którym wiem, że ja „dzisiaj” to ciąg dalszy tego samego „ja” z wczoraj to jest fenomen traktowany jako oczywistość. Warunkuje jednak identyfikację osoby w relacjach z innymi ludźmi i pozycjonuje ją w odniesieniu do procesów toczących się na rozmaitych poziomach. Określa także jej stan posiadania, bynajmniej nie tylko w sferze materialnej, choć ta zdaje się być najbardziej dostrzegalna i można rejestrować w rozmaity sposób jej przejawy. „Teraz” wynika z tego, co „było” i poprzez unikalność owego „teraz” rozpoznać można niezmienne już „było” i do pewnego stopnia przewidywać to, co „będzie”. Jedyną nitką łączącą taki właśnie strumień (przyczyna i skutek) jest tożsamość. Wiem kim jestem, bo znam swoją przeszłość. Znając swoją przeszłość upatruję jej rozwoju w przyszłości.
Analogicznie rzecz ma się z mniejszymi i większymi grupami społecznymi. Nie ma mowy o elementarnej wspólnocie – od rodziny począwszy na narodzie skończywszy – bez tożsamości, czyli utożsamiania się z tym, co nas wykreowało (nawet poza nami czy wbrew nam). Co więcej, nawet przyszłość wiąże nas w jednym socjologicznym klastrze, choćbyśmy „tu i teraz” zdecydowali iść w różnych kierunkach lub nawet ugrzęznąć w konflikcie. Tocząc nawet spór o kształt teraźniejszości czy wizję przyszłości za plecami / w tyle głowy mamy łączący nas strumień lub rzekę z jakiej wywodzimy się.
Plemienność, jaką widzimy w sferze życia publicznego (czy też inklinacje plemienne) bierze się z zagubienia jaźni. Może to zabrzmi zaskakująco, ale siła konfliktów nadająca sporowi trwającemu na niwie wspólnot lokalnych i na poziomie całego narodu, zdaje się być egzemplifikacją istnienia tożsamości, do której ekskluzywne prawo chce sobie przypisać ten czy ów adwersarz jednocześnie odmawiając jej innym. Tu chcę coś wyraźnie zaznaczyć: nie stawiam obu spierających się na każdym niemal kroku stron jako równorzędnych sprawców gorączki toczącej nasz wspólny społeczny organizm. Jednocześnie jednak zauważam, że w staraniach o klarowność dialogu nie można sobie pozwolić na naiwną wiarę w powszechność dobra, bo można tak po prostu dostać obuchem w głowę i stracić zdolność artykułowania swoich racji. Pisząc bardziej obrazowo: nie można być bezbronnym chcąc bronić swoich racji. Do tego potrzebna jest jaźń, bez której motywację do trwania w drodze do słusznego celu bardzo szybko wypiera (jakże modny wśród wielu) pragmatyzm niekiedy posuwający się do cynizmu i nie skrywający hipokryzji.
Przyjmująca różne formy – od zagłuszania słowotokiem do ignorowania milczeniem – wrzaskliwość w debacie, przesuwanie się w agresji – od instrumentarium werbalnego do fizycznej napastliwości – są nie do zaakceptowania – to jasne! Są też – i to zasługuje na zreflektowanie – sygnałem zagubienia tożsamości: tej indywidualnej, i tej zbiorowej. Niedostrzeganie tego, co łączy nie oznacza, że tego czegoś nie ma. Nie wszystko musi nas łączyć, bo przecież zróżnicowanie może być pozytywnym impulsem, ale nie wszystko musi nas dzielić.