Poranek. Otwieram oczy, by zobaczyć, że jest mi dany kolejny dzień. Nie ma już powrotu do wczorajszego. Co jest wyzwaniem rozpoczynającego się etapu: nowego dnia, nowego roku? To wolność. Nie swoboda od…, lecz zdolność ku…
Wolność nie jest tematem codziennych rozmów. Wolność to stan tak oczywisty, tak bezdyskusyjnie dostępny, tak naturalny w warunkach społecznych, w jakich obecnie żyjemy, że każde pogłębione rozważanie tej kwestii wydaje się bezcelowe. I właśnie tenże deficyt refleksji nad wolnością sprawia, że nie tylko tracimy intelektualne panowanie nad pojęciem „wolność”, gubimy emocjonalny stosunek do „wolności”, a w konsekwencji „wolność” nabiera cech abstrakcyjnego pojęcia, bytu swoiście transcendentnego.
W tym punkcie mamy pewien dyskomfort związany z praktycznym wymiarem zjawiska wolności. Wolność bowiem ma transcendentny rodowód. Nie mamy jej dzięki własnej inicjatywie i nikt jej nam nie wpisuje w ludzką naturę. Jednocześnie wolność ma wybitnie immanentny charakter. Jest ogniwem konstytuującym istotę człowieka i nawet jeśli jest zewnętrznie ograniczana lub ulega definicyjnym czy utylitarnym deformacjom, stanowi o faktycznej ludzkiej kondycji danej osoby. Powtórzę: człowiek nie kreuje wolności, ale może ją pielęgnować w sobie i szanować u innych.
Wspomniane wcześniej uabstrakcyjnienie „wolności” może być, a może nawet jest, przyczyną ekskluzywności tego stanu lub co najmniej traktowania wolności jako doświadczenia ekstraordynaryjnego, jako rodzaju uprzywilejowania, a tym samym przekształcającego grono obdarowanych „wolnością” w wyodrębnione towarzystwo nazywane elitą (kastą).
Daleko mi mentalnie do egalitaryzmu, ale jednocześnie nie przyjmuję do wiadomości, że w tym co czyni nas ludźmi, możemy być kategoryzowani lub kategoryzować. Kategorycznie nomen-omen się z tym nie zgadzam. Nie ma rozwoju społeczności bez elit (rozumianych jako przywódców, przewodników, moderatorów, inspiratorów). Elitą są jednakowoż osoby na wskroś wolne i do wolności prowadzące. Osoby wolne ku…, a nie wolne od…