Niezauważenie i na własne życzenie pozbawiamy się normalnego świata. Dajemy się wkręcać w spiralę bezduszności, bezideowości i bezcelowości. Pesymizm pomiata naszymi emocjami, defetyzm pożera myśli, a destrukcja wsiąka w krwiobieg. Mamy zmutowane państwo i atrofizujące społeczeństwo. Popadamy w indywidualizm prowadzący do atomizacji rodzin, wspólnot i narodu.
Czarnowidztwo – ktoś powie. Inny uzna – skrajność. Jeszcze inni – nie jest tak źle. Wielu następnych stwierdzi – to postęp. Niczego nie rozumiecie – podsumują entuzjaści nowego świata. Jesteś fatalistą – dodadzą optymiści. Przyznam, że świadomie przejaskrawiłem obraz rzeczywistości Polski na początku 2025 roku, ale bez tego werbalnego chwytu zdajemy się nie widzieć rzeczywistości, jaką jest.
- A śmierć prezydenta i prawie setki dostojników państwowych? (…) Przyjęliśmy to bez mrugnięcia. Plunęli nam w gębę, nam wszystkim, całemu narodowi, a powiedzieliśmy, że deszcz pada! Myślę, że każdego z nas musiało to wiele kosztować. Mało, sądzę, że każdemu przyzwoitemu człowiekowi nie powinno to dać zasnąć. A przełknęliśmy to. Okazało się, że mogliśmy. Ukryliśmy pod korcem wszystkie matactwa i draństwa, które wydarzyły się wcześniej i potem. Może doprowadziły do tej tragedii, a później… Może jesteśmy szmaty? Ale żyjemy i próbujemy bronić jakoś tego, choćby plugawego świata? (…) Ja nocami nie mogłem spać z powodu Smoleńska. Ale co miałem zrobić? Dziś nienawidzę każdego, kto mi o tym przypomina! Zresztą ja nic nie mówię. Tak jak inni. Położyliśmy uszy po sobie. Mało tego. Winnych wybraliśmy na najważniejsze urzędy! Sprawą zajmuje się sekta: wymachuje krzyżami, odprawia godzinki. Nam nic do tego. Przecież jesteśmy cywilizowani, z innego świata! (…) Jestem młodszy, a przeszedłem już swoją smugę cienia. Wiem, co mogę, a czego nie. Nie będę zamierzał się na tych, wobec których nie mam szans. Takie jest życie, a zwłaszcza ten kraj. Przez ostatnie miesiące dostaliśmy taką lekcję, że już nikt z nas nie może udawać niewiniątka.Dostaliśmy naukę, jaki jest nasz kraj, i ci, którzy nim rządzą. Nasz? Tylko o tyle, że w nim jeszcze żyjemy i mimo wszystko próbujemy coś robić. Co nam zostało? Chcesz się podpalić? Powiedzą, żeś wariat i zamiotą po tobie popiół! **
- Tamte gadziny zrzuciły skóry dwadzieścia lat temu, ale nie zmieniły swoich przyzwyczajeń i najważniejszego przeświadczenia, że łajdactwo popłaca. Od dwudziestu lat szerzą tę naukę, a tak się składa, że w wolnej Polsce znajdują więcej zwolenników, zarażają nas na większą skalę. PRL był ohydny. Przeszedłem przez więzienie, którego mało komu życzę, ale prawie nigdy nie czułem się tak samotny i pozbawiony nadziei jak teraz. Moje życie… jest spieprzone. (…) Wiesz, zaczynam marzyć o huraganie (…). Może będę się o niego modlił. (…) Miasto poci się i cuchnie. Przydałaby się burza. **
Jesteśmy w takim punkcie koncentracji procesów społecznych i takich okolicznościach geopolitycznych, które jeszcze pięć czy dziesięć lat temu mogły się tylko przyśnić w niespokojnej wyobraźni mrocznego futurysty. Niektórzy mądrzy ludzie dostrzegali symptomy coraz bardziej niebezpiecznego balansu cywilizacji Zachodu i toczącej nasz kraj choroby upozorowanej i upudrowanej ewolucji ustrojowej Polski z przełomu lat 80. i 90.
Kręgosłup prawdziwej zmiany zainicjowanej na przełomie lat 70. i 80. złamano najpierw w grudniu 1981 roku stanem wojennym. Młodsi mogą niczego nie kojarzyć i w ogóle uznawać te daty za absolutnie głęboką przeszłość, której dzisiaj nie warto poświęcać uwagi. I tak myślą niebezpodstawnie. Widzą przecież hipokryzję, cynizm, które starsi określają pragmatyzmem i kompromisem. Cios drugi nastąpił w kwietniu 2010 roku (o czym mowa w cytowanych wyżej dialogach**), gdy sponiewierano ludzi, ich ciała i pamięć o nich. Do dzisiaj każdy, kto upomina się o godność ofiar spod Smoleńska i prawdę o okolicznościach dramatu sprzed prawie piętnastu lat, jest traktowany jak fanatyk, sekciarz lub oszołom. Wszyscy ci, którzy wypierają datę „10.04.10” z myślenia, przestrzeni publicznej, dialogu, analiz i ocen, mają się za niczym nieograniczony permanentny chór świetlanego postępu.
Zaginęła gdzieś w zawierusze współczesności solidarność. Nie stajemy już jeden za drugim, jeden obok drugiego, ale stoimy naprzeciw siebie. Zdolni jesteśmy skakać sobie do gardeł, cieszyć się cudzą porażką, drwić z czyjegoś smutku i ekscytujemy się nienawiścią. Bez skrępowania kopiemy leżącego i bez zahamowani szukamy kolejnych ofiar. Jednocześnie bawimy się w rytmie granym nam przez niewidzialną orkiestrę konsumpcji i kapelę polityki, zmysły wchłaniają jad brudnego od manipulacji, wulgarności i ostracyzmu antypowietrza. Rysy, pęknięcia, rozziewy i rowy zdają się ostrzegać przed gigantyczną katastrofą.
Mali ludzie, choć są wielkimi tego świata, mamią małych tego świata, aby nie zdążyli dostrzec, jak sami są wielcy. I jak wiele mogą, gdy są solidarni.
** cytaty i foto z okładki: Bronisław Wildstein, Ukryty, Wydawnictwo ZYSK I S-KA, Poznań 2012