Porozumiewanie się, przekazywanie informacji, wyrażanie przekonań, przekonywanie do programów czy planów – to wszystko są sytuacje, w których potrzebny jest ludziom język. Co ważne…, musi to być język wspólny. Taki, dzięki któremu słowa znaczą to samo zarówno u mówiącego czy piszącego, jak i słuchającego lub czytającego. Oczywiste? Niezupełnie!
Metamorfozy języka narodowego mówionego i pisanego to nieustanne procesy. Zmiany w mowie i piśmie są świadectwem żywotności języka. Odzwierciedlają fenomen nieustannego poszukiwania precyzyjniejszych, barwniejszych, przyjaznych słów i fraz, jakimi posługują się ludzie na co dzień (potocznie). Tak jest z polszczyzną. Tym bardziej fascynujący jest proces słowotwórczy w przypadku nisz językowych (związanych z profesjami), a jeszcze bardziej, gdy mamy do czynienia z rzeźbieniem słownictwa w kulturze (języku literackim). Gdzieś równolegle funkcjonują rozmaite żargony (w czym najaktywniejsza jest młodzież) oraz pojawiające się coraz częściej (niestety?) obcojęzyczne naleciałości zastępujące słowa pochodzące z języka narodowego. Wspomnę jeszcze o upowszechniającym się trendzie stosowania skrótowców czy akronimów (przeważnie z języka angielskiego), których zadaniem jest informowanie w trybie „na szybko” poprzez wywołanie skojarzeń. Pominę tu jakże modne emotikony, które niepostrzeżenie stają się „słowami” w korespondencji prowadzonej przez wszelakie komunikatory.
Powyższe i bardzo pobieżne nakreślenie tła pozwala przejść do tematu niniejszego rozważania, jakim ma być zjawisko używania mowy czy pisma z zastosowaniem słów istniejących lub tworzonych nie w celu – jakbyśmy to powiedzieli – nazywania rzeczy po imieniu, ale w celu przeciwnym. Odwracanie znaczeń, ich podmienianie lub nadawanie innych, niż odpowiadające rzeczywistości to coś więcej niż propaganda czy perswazja. Propaganda jest czymś doraźnym, z reguły stosunkowo siermiężnie układanym przekazem obliczonym na ograniczoną zdolność analizy u odbiorcy lub jego skłonność do ulegania magii słów, gestów i obrazów. Celem jest uzyskanie szybkiej i niekoniecznie trwałej reakcji. Perswazja to już bardziej finezyjny instrument, sformatowany pod jakiś szczególny rodzaj wrażliwości (estetycznej, etycznej, intelektualnej, duchowej) i nakierowany na utwierdzenie odbiorcy w określonym przekonaniu czy sugerowanej postawie. Oba schematy graniczą ze sobą, mogą się zatem przenikać.
- W nowomowie najistotniejsze jest nieustanne narzucanie wartości – już na poziomie języka. W jej obrębie wszystko ma być oznaczone znakiem wartościującym, dodatnim lub ujemnym, zawsze wyrazistym i jednoznacznym – tak dla mówiącego, jak słuchacza. Słowo ma w większym stopniu przekazywać te wartości niż znaczyć, ma być od razu zinterpretowane. Aksjologia górująca nad semantyką ma ograniczać maksymalnie możliwości wyboru, powodować, by każde słowo bądź każda formuła implikowały pewne typu wartości, by były od nich nierozłączne.
- Na konsekwencje nie trzeba było długo czekać: ukształtowała się mowa rytualna i zuniformizowana, której nie powinno zakłócać nic co indywidualne i wolne od przyjętych schematów wartościowania.
- W nowomowie, mającej być przekaźnikiem z góry ustalonych i niepodlegających dyskusji ocen, najważniejsze są nie poszczególne słowa, traktowane w izolacji, ale z jednej strony słowa na stale związane z pewnymi sytuacjami mówienia, z drugiej zaś – uschematyzowane formuły, niezmienne związki frazeologiczne, ucukrowane schematy i stereotypy.
Czytający już wie, iż poddamy możliwie esencjonalnej refleksji fenomen nowomowy. Po raz pierwszy uzmysłowiłem sobie funkcje nowomowy po lekturze „Roku 1984” George’a Orwella. Zdaniem jednych to książka z kategorii politycznej fikcji, według drugich to literatura profetyczna. Myślę, że po jej przeczytaniu w 2023 roku (do czego namawiam) wielu zorientuje się, iż fabuła jest bliższa realiom bardziej, niż mógł się tego spodziewać autor książki.
Tym razem jednak tematem będzie nowomowa na kanwie książki Michała Głowińskiego pod nieprzypadkowym tytułem „Nowomowa po polsku”. Wydana ponad 30 lat temu publikacja, mimo nawiązywania do ówczesnych okoliczności, w swoich konkluzjach nie straciła na aktualności. Ponieważ z dnia na dzień coraz szybciej wpadamy w wir kampanii wyborczych, jakie czekają nas przez najbliższe trzy lata, warto uzbroić się w kilka choćby systemów odpornościowych chroniących przed skutkami ulegania nowomowie. Skłonność do jej stosowania mają wszyscy chcący wpływać na życie publiczne, ale nasilenie nowomowy w przekazach zdeterminowanych polityków opozycji daje się we znaki zbyt mocno, by bagatelizować ten problem.
Michał Głowiński to postać nietuzinkowa. Był jednym z dzieci żydowskich uratowanych z warszawskiego getta przez Irenę Sendlerową. Trafił do sierocińca prowadzonego przez siostry zakonne, gdzie doświadczył zarówno niechęci ze strony swoich rówieśników, jak i dobroci sióstr opiekujących się dziećmi. Ukończył studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. W wyniku swoich prac naukowych został profesorem nauk humanistycznych, członkiem Polskiej Akademii Nauk (profesor Instytutu Badań Literackich) i Polskiej Akademii Umiejętności. Jest autorem wielu monografii poświęconych językowi w czasach PRL, w tym zjawisku nowomowy. W 2010 r. ujawnił w swojej autobiografii, że jest homoseksualistą. Biografia, dorobek naukowy i twórczy stawiają Michała Głowińskiego w kręgu ważnych współczesnych obserwatorów życia i myślicieli polskich. W publikacji „Nowomowa po polsku” autor odnosi się do pełnego manipulacji języka marksizmu, który uważał za „przeszkodę w komunikacji społecznej” w Polsce.
- Do tej pory podkreślałem oddziaływanie nowomowy na język klasyczny. I nadal obstaję, że jest to zjawisko o wielkiej doniosłości. Nie można jednak przeoczyć faktu, że nowomowa wypracowała formuły i formy, które występują tylko w niej, nieznane były w klasycznej polszczyźnie, bądź też znajdowały się gdzieś na jej marginesach i nie weszły do potocznego mówienia. Te formy własne wynikają z charakterystycznych sloganowo-retorycznych ukształtowań wypowiedzi, dla których z natury rzeczy mniej jest miejsca w potocznym mówieniu. Przykładem takiej formy własnej jest pewna forma biernika, używanego z przyimkiem „o”. Nazwałbym go biernikiem postulatywnym (np. „o pomyślny rozwój szkoły dziesięcioletniej”).
- Nasuwa się tu kolejne pytanie: jaki w istocie charakter ma nowomowa? Czy jest ona stylem (lub quasi-językiem), którym się mówi, wypracowanym w bezpośrednich kontaktach językowych? Wydaje się mi, iż należałoby ją zakwalifikować inaczej. Jest przede wszystkim stylem pisanym (…) związanym genetycznie i funkcjonalnie z retoryką pisma.
- Wyróżniam trzy podstawowe jej odmiany: 1. perswazyjno-propagandową, 2. biurokratyczną, 3. kiczowo-ludyczną. (…) Najszerzej dostępna jest oczywiście odmiana pierwsza, narzuca się ona przy każdej okazji, nie można schronić się przed jej oddziaływaniem.
- Język marksizmu-leninizmu stanowi stos pacierzowy nowomowy, w nim bowiem dochodzą do głosu ze szczególna siłą czynniki ideologiczno-doktrynalne (…).
Przechodząc przez liczne przykłady ze świata literatury tolerowanej przez cenzurę czy wręcz promowanej w czasach PRL, Michał Głowiński referuje także medialne aspekty funkcjonowania w tamtych czasach nowomowy. Ukazuje je na przykładach relacji prasowych z dwóch podróży papieża Jana Pawła II do Polski (w 1979 r. i 1987 r.) oraz relacji o tym, co działo się w Sierpniu 1980 i konsekwencji tego etapu najnowszej historii Polski, w tym w okresie dekonstrukcji politycznej PRL w latach 1988 i 1989. Konstatacje, choć osadzone w tych okolicznościach, zdają się mieć zastosowanie ponadczasowe.
- Nowomowie uschematyzowanej i dobrze ułożonej zdarzają się przygody. Skazana jest nie tylko na codzienną rutynę, także na to, by mówić o rzeczach niezwykłych, które nie śniły się prorokom, choć w pewnej chwili stały się rzeczywistością. Do wydarzeń takich należała bez wątpienia papieska podróż po Polsce. Oficjalna prasa nie mogła o niej milczeć, choć pisanie na ten temat narażało na różnego rodzaju niedogodności.
- Po pierwsze, cały cykl był pisany według z góry ustalonych dyrektyw zawartych w instrukcjach, które miały moc obowiązującą i regulowały nawet najmniejsze drobiazgi. (…) Po drugie, opisy papieskiej podróży, będąc (…) wzorowym przykładem manipulowania informacjami i mową, obywały się bez jawnych kłamstw. Rzecz polegała nie na pisaniu o tym, czego nie było, ale na przekazywaniu wiadomości cząstkowych, ich dobieraniu według ustalonej skali ważności, często wchodzącej w konflikt nie tylko z powszechnymi odczuciami, ale także ze zdrowym rozsądkiem. (…) Po trzecie, swoistością manipulacji prasowych w opisach wizyty papieża było to, że praktykowano je wówczas, gdy społeczeństwo nie zostało odcięte od informacji i każdy, kto chciał, mógł bez trudu je zdobyć. (…) Manipulacja interpretacjami nie była jednak w tak szczególnej sytuacji sztuką dla sztuki; gdyby ktoś chciał ją uznać za szaleństwo musiałby przyznać, że jest to szaleństwo metodyczne.
- Zjawiskiem dla manipulacji charakterystycznym w ogólności, a szczególnie w omawianym przypadku, jest dążenie do komponowania tekstu obowiązującego, ujednoliconego w najmniejszych szczegółach, uniemożliwiającego relację czy interpretację indywidualną. Tutaj ujawniła się jedna z podstawowych cech nowomowy – funkcjonowanie tekstów-matryc. Tekst-matryca to taka wypowiedź, która stała się w pewnym wycinku czasu obowiązującym wzorem mówienia, modelem powielanym przez wszystkich oficjalne wypowiadających się na dany temat.
Zatrzymałem się na skrócie (nie streszczeniu) jednego z rozdziałów książki Michała Głowińskiego obrazujących mechanizm nowomowy w okresie PRL, ale zapewniam, że wszystkie są bardzo dokładnym i opatrzonym w przykłady opisem manipulacji, jakiej byliśmy poddawani wtedy w Polsce. Dodam, że autor wkroczył też z latarką badacza w okres stanu wojennego (wprowadzonego w 1981 r.), kiedy to tryby nowomowy były oliwione dzień i noc, by utrzymać społeczeństwo w ryzach ustalonych przez reżim noszących polskie mundury funkcjonariuszy państwa. „Wielką przebieranką” nazywa też to, co działo się w publicznej przestrzeni medialnej pod koniec lat 80. Wspomina przy tym rolę „Gazety Wyborczej” w okresie poprzedzającym 4 czerwca 1989 r. i po tej dacie. Przypomnę tylko, że książka, na bazie której prowadzę niniejszy wywód, została wydana w 1990 r. Czy jednak nie można odnieść wrażenia, iż w 2023 r. zderzamy się, jeśli nie ze wszystkimi, to z niektórymi przejawami tamtego czasu? Czy – także – nie okazały się zbyt optymistyczne nadzieje autora, że wraz ze zmianą systemu politycznego uda się odejść od nowomowy w III RP?
- Nie można wszakże nie dostrzec innej strony zjawiska: dewastacja języka, która stała się faktem w ciągu ostatnich dziesięcioleci, oddziaływa w różnoraki sposób na nasze mówienie.
- Mowa szybko reaguje na zmiany społeczne, co oczywiście wpływa na kształtowanie się stylu przełomu. Wykruszanie się tych fałszująco-eufemistycznych formuł wypada odnotować z satysfakcją.
- Procesowi temu towarzyszy inny, który wprowadza niejasności w społeczne komunikowanie: pewne określenia (czy samookreślenia) grup ideowych lub politycznych utraciły jednoznaczność. Najdziwniejsze są bodaj losy słowa „opozycja”. Kiedy czytam teksty publicystyczne czy oświadczenia polityków (…) doznaję wrażenia, że w jakiejś mierze zanikła umiejętność posługiwania się tym słowem.
Ta ostatnia uwaga dotyczyła głównie dylematu odnoszącego się do tzw. „opozycji demokratycznej” z okresu PRL, która w III RP nie tylko nie wypracowała dla siebie zaktualizowanego nazwania, ale przede wszystkim nie umiała zdefiniować swojej funkcji w systemie demokratycznym. Późniejsze podziały tego środowiska (między innymi na tle poparcia w wyborach prezydenckich Lecha Wałęsy czy Tadeusza Mazowieckiego) utrwaliły się do tego stopnia, że… funkcjonują nadal, choć linia podziału przebiega nieco inaczej.
Egzemplifikacją tej rzeczywistości jest fakt, że aktualna „opozycja totalna”, mając w izbie wyższej parlamentu arytmetyczną większość (tzw. „pakt senacki”), określa się niekiedy jako „demokratyczna większość”, choć w istocie jest opozycją. Środowisko to jest w dużym stopniu kontynuacją grupy politycznej, która stanowiła „opozycyjną większość” wobec rządu premiera Jana Olszewskiego (ostatecznie obalonego 4 czerwca 1992 r.), która kwestionowała i nadal kontestuje stołeczną oraz krajową prezydenturę śp. prof. Lecha Kaczyńskiego, a teraz stoi w twardej kontrze wobec kolejnych rządów Zjednoczonej Prawicy.
Praktykowanie nowomowy, także w jej najbardziej wulgarnych postaciach (słynnych „osiem gwiazdek”), jest codziennym formatem polityki totalnej opozycji. Nie da się nie zauważyć, że stosunkowo skutecznym, jeśli bowiem propagandowe „hasło” „***** ***” lub uliczny „apel” „***********” mają swoich posłusznych odbiorców, to znaczy, że nowomowa w najbardziej prostackiej formie działa. Czy to się komuś podoba, czy nie, frazeologia marginesu społecznego czy wręcz półświatka, weszła „na salony” i uchodzi za… ekspresję poglądów, a jej używanie jest rzekomo stosowaniem wolności manifestacji poglądów. Poglądów??? Co ja piszę!!! Przecież słowo „poglądy” ma się nijak do wykrzykiwanych, wygłaszanych i pisanych tych i podobnych wypowiedzi, jakich pełno w przestrzeni publicznej.
Nowomowa to używanie słów wbrew ich znaczeniu. Słowa sprzeczne z rzeczywistością są nieprawdą. Używanie nieprawdy jest manipulacją i zatruwa życie publiczne. Bez wspólnego języka, czyli słów i stojących za nimi znaczeń czy wartości rozumianych tak samo, istnienie wspólnoty jest zagrożone. Nie musimy się we wszystkim zgadzać, możemy się różnić, gdy jednak nie rozumiemy się, do porozumienia nie dojdzie.
Rozważania w cyklu „Bliżej Słowa”: Michał Głowiński, Nowomowa po polsku, Wydawnictwo PEN, Warszawa, 1990 / 14.05.2023 / sudeckiefakty.pl