Będąc w drodze, uzmysławiam sobie, że odległości, czas i ciężar są nie tylko mierzalne. Mogą być także – szczególnie w wymiarze duchowym – doświadczeniem. Przeżyciem. Stanem.
Jestem już po kolejnym etapie trasy rozpoczętej niespełna rok temu, kiedy dowiedziałem się, że jestem w licznym kręgu ludzi pokonujących ten rodzaj trudności, z jakim nikt nie zmaga się sam. To bardzo ważne, aby człowiek w ogóle nigdy nie był sam – w sensie odrzucenia, osamotnienia, niezrozumienia, etc. Są jednak okoliczności, w których pozostawiony sam sobie w zasadzie jest bezbronny, przynajmniej po ludzku tylko rzecz ujmując. Stany wymagające troski ze strony drugiego człowieka, nie tylko empatii, ale konkretnej aktywności, czasem profesjonalnego zaangażowania, oznaczają, że – jakkolwiek zabrzmi to przykro czy boleśnie – ktoś jest zdany na innego. Może się wydawać, że to jest relacja nacechowana tylko pozytywnie. Nie jest tak do końca, bo bycie „zdanym na drugiego” nie jest oczywiste dla każdego, nie jest łatwe dla wielu, bywa konieczne, że może być źródłem dyskomfortu, krępować, zawstydzać czy wzbudzać subiektywne poczucie ciężaru zależności. Jest jeszcze w tym wszystkim – o czym nie wolno zapomnieć – balast bólu fizycznego czy psychicznego związanych z domniemaniem choroby, samą chorobą lub ryzykiem jej nawrotu.
Przemieszczając się wczoraj po peronach dużego dworca mojej podróży, a nawet zbliżając się do tej stacji, a potem wychodząc z niej, starałem się – bardzo się starałem – powierzyć Panu Bogu cały mój niepokój, stres, napięcie fizyczne, odrobiny braku komfortu oraz zmęczenie. Zawsze w takich sytuacjach, tak i teraz, powtarzam w modlitwie, że niech to, co dla mnie jest epizodycznym doznaniem i wymaga ode mnie znoszenia stanu „zdania na innych” przyniesie choć jednej osobie cierpiącej gram ulgi, sekundę wytchnienia i milimetr wytchnienia. Ufam, że Pan Bóg przenosi łaskę tam, gdzie jest to najpotrzebniejsze w danej chwili. Gdzieś na marginesie tej modlitwy, jakby w post scriptum dodaję: niech tą osobą będzie dziecko.
Łaska to nie jest danie komuś czegoś na odczepnego, jak to częstokroć potocznie interpretujemy. Nie jest wielkopańskim gestem wobec szaraczka, ujmując to kolokwialnie. Łaska to dobro udzielane nie dlatego, że coś się komuś należy lub ktoś coś powinien innemu dać. Nie musi być nawet czymś miłym i potrzebnym lub nawet czymś zrozumiałym. Łaska jest otwarciem drogi. Jest jak błysk widoczny w mgnieniu oka, odczuwalny jak muśnięcie płatkiem śniegu, jak niezauważalny powiew wiatru.