Lubię liryczność w każdej postaci. Słownej, muzycznej, wokalnej, wizualnej. Jakby instynktownie lgnę do niej.
Tak się jakoś zbiegło, że pisząc poprzednią notkę o koncercie Open Vocal Art School w Kłodzku, byłem w kumulacji rozmaitych okoliczności, wśród których jakby więcej było trudniejszych. Wymagających postawienia się w świetle, a nie chronienia w bańce. Przed wydarzeniem artystycznym wstąpiłem wtedy do kościoła Mniszek Klarysek w Kłodzku, aby tam oddać choć część niepokojów przed obliczem Pana. Nie chcę powiedzieć, że jakoś nagle czy cudownie” stało się lżej. Wierzę, że Opatrzność ma własny zegar i nie dzieje się nic, co nie miałoby znaczenia lub co nie byłoby jakimś znakiem. Mam(y) „jedynie” trudność w ich odczytywaniu.
Chwilę potem znalazłem się na koncercie pt. „The best of Open Vocal 2023”, o czym już w blogu wspomniałem. Dzisiaj, gdy opracowywałem relację z tego przemiłego i co ważne, kulturalnego spotkania, znów byłem w jakimś nietypowym wewnętrznym napięciu pomieszanym z jeszcze innymi dolegliwościami. Rzeczona publikacja ukaże się jutro na VVENA.pl i na SudeckieFakty.pl, ale w trakcie pracy nad nią wróciłem do wsłuchania się w utwory zarejestrowane na potrzeby kronikarskie. I tym razem…
… „przykleiłem się” do „Angel” w wykonaniu Zofii Wierszałowicz. Kojarzę oryginał z 1997 r. w wykonaniu Sarah McLachlan (jeśli się nie mylę) i przypominam sobie film „Miasto Aniołów” z 1998 r., gdzie ten arcyliryczny utwór stał się jedną z muzycznych osi kinowego hitu. Tak jak wtedy, tak i dzisiaj piosenka ta w prostej, ale – jak wiele wskazuje – szczerej interpretacji Zofii, stała się istnym… plastrem miodu na moje ostatnio poszarpane wnętrze. Młoda wokalistka subtelnie wydobyła z utworu intensywną aurę s.p.o.k.o.ju. Jestem wdzięczny…