Jakiś egoista za kierownicą wyprzedził mnie w terenie zabudowanym, gdzie jechałem z dozwoloną prędkością. Jechał najpierw „na zderzaku”, potem wyprzedzając rozpędził swojego rumaka, choć na niedawno remontowanej ulicy mojego rodzinnego miasta latarnie nie świeciły i panowały ciemności. „Mrugnąłem” długim światłem dając mu do zrozumienia, że zachowuje się arogancko. Nagle przestało mu się spieszyć, zatrzymał auto, wyłączył światła, wyszedł z samochodu i rzucił do mnie kilka słów wyłowionych w szambie. Nie odpowiedziałem „pięknym za nadobne”, na co ten wrócił do swojej furmanki i z piskiem opon odjechał. Szerokiej drogi!
Prawie wszystkie lokalne portale epatują informacjami o wypadkach drogowych w najbliższej okolicy. Media ogólnopolskie odnotowują bardziej tragiczne i makabryczne zdarzenia. Nie ma dnia bez tragedii na drogach. Miałem przez chwilę zamiar zacytowania kilku tytułów, ale – obawiam się – następne dni przyniosą kolejne, więc daruję to sobie i czytającym te słowa. Czy zresztą tytuły lub liczby oddają skalę problemu? One tylko mogą opisać konkretny fakt i uzmysłowić wycinek skutków pewnego zjawiska.
Tym zjawiskiem jest egoizm osób posiadających prawo jazdy i jednocześnie pozbawionych zbyt często elementarnej ludzkiej zdolności do myślenia o innych ludziach. Trzeba bowiem być egoistą, by stawiać innych uczestników ruchu drogowego w sytuacjach ekstremalnie niebezpiecznych. Już słyszę rzekome argumenty: oznakowanie nieadekwatne do miejsca lub nieaktualizowane, spieszę się (do pracy, do domu, na lotnisko, do apteki, do lekarza, dziecko mi płacze w samochodzie, etc…), jadący przede mną jedzie zbyt wolno, ulica jest po to, by po niej jeździć, wszyscy czasem jedziemy szybciej, niż dopuszczają to przepisy, policja tam nie pilnuje i nie ma radarów, czyli wolno jechać prędko. To tylko kategoria „wyścigowców”. Są jeszcze zajęci telefonem, odtwarzaczem muzyki lub radiem czy też znajdujący się pod wpływem toksyn wypalonych, wypitych czy wchłoniętych innymi sposobami. Odrębna grupa to tzw. „kierowcy niedzielni” i niedoświadczeni.
W każdej z tych sytuacji jest jedna riposta. Co będzie, gdy z tyłu, z przodu lub boku spotkasz takiego właśnie kierowcę? Najszersza, najbardziej sucha i widoczna czy doskonale oświetlona arteria może się okazać ostatnią…
Paręnaście dni temu, jadąc (tuż przed północą) główną ulicą Ząbkowic Śląskich, zachowując prędkość poniżej dopuszczalnej, zwalniałem przed (nieszczęsnym!) progiem zwalniającym i tuż za nim zostałem zatrzymany przez patrol policyjny. Żywej duszy wokół i ani jednego samochodu poza radiowozem i moim. Zjechałem na bok, poddałem się kontroli dokumentów (i być może intuicyjnej kontroli trzeźwości). Wszystko było w porządku – mogłem pojechać dalej. Szkoda, że tego patrolu nie było dzisiaj na ulicy, gdzie kierowcy nocą i za dnia, pojazdami osobowymi i ciężarowymi śmigają szybciej niż na to pozwalają znaki i wyprzedzają mimo zakazu.
Ulice miasta nie są autostradą ani drogą szybkiego ruchu. Służą przemieszczaniu się osób i przewożeniu przedmiotów. Nie są torem wyścigowym czy szosą poza obszarem zabudowanym lub polną drogą. To, co nazywa się „obszarem zabudowanym” jest przestrzenią wspólną, a nie własnością tego, kto ma szybszy, cięższy czy większy pojazd. Obok prowadzących auta są równie ważni piesi, nawet jeśli ich zachowania są nieprzewidywalne, niekiedy irytujące czy wskazują na brak wyobraźni. To, jak piesi postrzegają kierowców, to zapewne byłby pasjonujący wątek. I nie progi spowalniające (których jestem radykalnym przeciwnikiem w przeciwieństwie do innych rozwiązań dotyczących organizacji ruchu), lecz altruizm powinien nam podpowiadać: nie jesteś sama czy sam w przestrzeni publicznej. Są inni, którzy mają takie samo prawo dotrzeć do celu, jak ty.