Wyczuwam od lat, że nieliczni ludzie, z którymi się stykam, nie rozumieją mojej bezradnej wściekłości i melancholijnej chandry. A ona od jakiegoś czasu już nie opuszcza mnie nawet na chwilę, jakby chciała anektować moją osobną, niedzieloną z nikim, samotność. Już do mnie z całą jaskrawością dotarło – nie obronię się. <<
Zbyt wiele okoliczności od kilku przynajmniej lat dosypuje kamieni do plecaka, z jakim kończę wędrówkę przez kolejne dni. Bardzo trudno jest mi na chłodno i logicznie opisać stan, w jakim też rozpoczynam dzień po dniu i tylko sam fakt budzenia zdaje się zaświadczać, że jest jakiś sens w tym, że noc nie jest finałem. Moją słabością jest nie tylko niezdolność do całkowitego wycofania się z życia publicznego i angażowania się w to, co na nie wpływa. Achillesową piętą jest skrajna nieumiejętność bagatelizowania tego, co wedle wszelkich reguł zdrowego rozsądku i z podpowiedzi sumienia jest ważne przy jednoczesnej nieczułości na zdarzenia i okoliczności kreowane na zjawiska czy nawet fenomeny. Nie znajduję – co gorsza – w rozmowach z rozumiejącymi mnie osobami – negacji mojego punktu widzenia, a więc dodatkowo niejako upewniam się o słuszności systemu wartości i punktów estetycznych odniesień, jakimi się kieruję w sposobie patrzenia na świat i uczestniczenia w nim. Owszem, niektórzy wykazują mniej lub bardziej dyplomatycznie, że rzeczywistość ma właściwości rzeki, a więc nigdy nie wchodzi się do jej strumienia dwa razy. Trzeba umieć odnajdować się w zmieniającym się otoczeniu, co jest synonimizowane z dostosowywaniem się. Na to ja z kolei nie mam jakiejś intensywnej ochoty, bo nie jestem dostatecznie przekonany o wartości wszystkiego, co miałoby stanowić nowy model egzystencji. Jest nawet i tak, że miewam ujemne skojarzenia co do kierunku na egzystencję, jaki narzucany jest w zasilanej popkulturą narracji o tym, jak żyć. Mam też mocne przeświadczenie, że aby żyć, trzeba najpierw być, podczas gdy dziki pęd ku temu, by przede wszystkim żyć, aby mieć, według mnie wywraca świat do góry nogami.
Zacytowany na wstępie fragment eseju Jana Polkowskiego (opublikowanego w tygodniku „wSieci” nr 30/2014) brzmi bardzo osobiście. Jednakże kontekst nie jest wyrazem jakiegoś intelektualnego indywidualizmu. >> Każdego człowieka ssie czasami sól samotności, poraża ponury żart życia po utracie kochanej osoby, nęka bezsens losu po zdradzie przyjaciela, a mglisty ból istnienia ściąga na śliskie dno. << Dalej pisarz daje wyraz temu, co było doświadczeniem jego ojca i jego osobistym wynikającym z „samotności Polski”. Samotność jest zawsze doznawana pomiędzy innymi. Ta osobista i ta zbiorowa. Obie przysparzają niezasłużonego bólu.