>> Poprzednia kadencja była bardziej transparentna. Burmistrz Krzysztof Kotowicz przekazywał do publicznej wiadomości interpelacje radnych oraz udzielone na te interpelacje odpowiedzi nie inaczej, jak wykorzystując do tego właśnie urzędową stronę internetową. Zgoła odmienna jest pod tym względem kadencja burmistrza Marcina Orzeszka. Nie tylko, że nie udostępnia w ten sposób wspomnianych dokumentów, ale strona ta jest zdominowana relacjami z „otwarć”, „wizyt” „akademii”, „imprez”, wyolbrzymianymi przez propagandę sukcesu, godną czasów PRL-u. <<
Powyższe zdania były dla mnie – przyznam otwarcie – miłą niespodzianką i to podwójną. Po pierwsze dlatego, że napisała je osoba, która w czasie, gdy miałem zaszczyt być burmistrzem Ząbkowic Śląskich, należała do kręgu osób bardzo krytycznych wobec mnie. Danuta Tkaczonek, bo o obecnej radnej miejskiej mowa, często wypowiadała się o sprawowaniu przeze mnie powierzonego mi przez wyborców urzędu, czym wpisywała się w szereg osób, które w potocznych komentarzach określano jako środowisko „antyK” (od „anty-Kotowicz”). Być może czas leczy bóle, a może perspektywa pozwalająca porównać dwa style pracy samorządowej, otworzyła oczy mojej adwersarzyni. Po drugie, satysfakcja z przytoczonych stwierdzeń wynika z faktu, iż słowa padają w sferze publicznej. Są częścią bloga, jaki Danuta Tkaczonek prowadzi na Ząbkowice4YOU.PL
Jest jeszcze trzeci przyczynek refleksji wywołanej wspomnianym wpisem. Najważniejszy bodaj! Kompletnie bowiem nie rozumiem dlaczego władza gminna stawia na ostrzu noża tak prozaicznie prostą i arcyoczywistą kwestię, jaką jest swoboda publicznej debaty. Jeśli bowiem wiceburmistrz Ewa Figzał na prośbę o publikowanie oficjalnych dokumentów tworzonych przez radnych Rady Miejskiej odpisuje, że >> żaden przepis prawa nie obliguje organu wykonawczego do publikowania wniosków i interpelacji radnych na stronie internetowej Urzędu << to znaczy, że zatrudniona przez burmistrza Marcina Orzeszka jego zastępczyni zamyka usta nie tyle opozycji, ile tym którzy pytają jej szefa o sprawy dotyczące wspólnoty lokalnej i zamyka usta swojemu przełożonemu. Bardziej absurdalnej sytuacji nie można było wymyśleć. I nie tylko nonsensownej, ale wymagającej jednoznacznej negatywnej oceny.
Jako były burmistrz Ząbkowic Śląskich mogę rozumieć, że publikowanie niewygodnych pytań czy dociekań radnych sprawia kłopot. Ten problem jest jednak okazją do wyjaśniania (prostowania) spraw, które bez tego mają „własne życie”. Uważam, że lepiej jest zamieszczać interpelacje radnych i publicznie na nie odpowiadać. Jako mieszkaniec i wyborca chciałbym w ten sposób dowiedzieć się jak pracują radni, o co pytają burmistrza i jak włodarz gminy odpowiada. Mam prawo wyrobić sobie własną opinię porównując oba stanowiska i własny ogląd spraw. Dlaczego wiceburmistrz Ewa Figzał odbiera mi to prawo – nie wiem. Dlaczego burmistrz Marcin Orzeszek na to pozwala – też nie wiem. Publicznie proszę o wyjaśnienie.