Hasztag #RuskieGwiazdki jest od kilku godzin jednym z najaktywniejszych punktów kontaktowych polskiego komentariatu.
Piekło musiało zamarznąć, skoro trop wskazujący na moskiewskie pochodzenie wulgarnego wrzasku dla pozoru skrywanego czasem pod ośmioma gwiazdkami, podała stacja telewizyjna, której jako żywo nie sposób uznać za skłonną do „całej prawdy przez całą dobę”. Fakt, że „je***ć PiS” lub „wy***ć” upstrzone czerwonym zygzakiem to produkty moskowian łyknięte bez zastanowienia przez czeredy i hordy zwolenników wszystkich i wszystkiego, co oznacza „anty-PiS” może zaskakiwać jedynie tych, którzy postrzegają ordynarność jako… normę. Hasło „ебать пис” było tylko wytrychem do kulturowego piekła pod osłoną międzypartyjnej nawalanki, na którą większość z nas patrzy z obrzydzeniem (jeśli jeszcze ktoś na to patrzy w ogóle). Na publiczny werbalny mobbing nie zareagowano stanowczo, a pałkarze wokeizmu poczuli, że wolno im więcej. Teraz „osiem gwiazdek” to subkulturowy synonim organizujący sforę zdolną zahukać każdego, kto stawia opór zdziczeniu.
11 (słownie: jedenaście) lat temu pisałem, że grubiańska fraza ujawnia stan umysłu zwolenników obcych wobec Polski ugrupowań politycznych. Nie musiałem znać kuchni intryg snutych przez odwiecznych wrogów Polski zza wschodniej granicy, aby wiedzieć, że knują na wszelkie możliwe sposoby. Jedną z tych metod było i jest doprowadzenie do takiego poziomu wrzenia w tyglu życia publicznego, aby przestały działać hamulce – estetyczne i etyczne. Po latach widać, że polityczny, partyjny i niby NGO-sowy anturaż służył rozmontowaniu obyczajowej i prawnej tamy dla zalewających nas postkulturowych pomyj i zlewek. Jedne płyną ze wschodu i są członem hybrydowej wojny z Zachodem prowadzonej na jej polskim polu. Drugie ciekną z samego Zachodu podziurawionego rewoltą wobec tradycji i przegryzanego multikulturalnym zębem.
Problem nie polega wyłącznie na wpuszczeniu w przestrzeń wspólną prostactwa, ale o jego równouprawnienie i zasianie agresji. Celem nie jest jedynie obleśność wykrzykiwanych haseł, ale wszczepienie destrukcji. Nie chodzi o swoiste zalegalizowanie chamstwa, lecz o implementowanie do mentalności zbiorowej (a przez nią do indywidualnej) tolerancji wobec nihilizmu.
Knajackie obyczaje i werbalna perwersja to zaledwie wierzchołek góry lodowej. To, co – w myśl tradycji kulturowej, w jakiej jesteśmy od ponad tysiąca lat zakorzenieni jako Polacy – jest normą było najpierw rozciągane poprzez wmawianie nam, że słowa powszechnie (dotąd) uznawane za obelżywe czy niecenzuralne, należą do głównego nurtu naszej mowy. Wdrukowywano nam nawet, że to rodzaj „twórczej ekspresji”, która jest realizowana już nie tylko niewybrednym słownictwem, ale również wieloma innymi ordynarnymi i plugawymi formami wyrazu. Mówiąc wprost: na ekranach kin, na scenach teatrów, na półkach bibliotek, w murach muzeów i galerii, na łamach prasy, w cyberprzestrzeni internetu rozpleniła się obmierzłość.
Zaburzono immunologiczny system chroniący człowieka i społeczeństwo przed aprobatą dla inwazji oczywistego zła i oczywistej brzydoty. I nie jest to kwestia gustu, o którym się nie dyskutuje, lecz to sprawa zasad. Jeśli ich nie ma lub są delegitymizowane, wówczas zaczynają obowiązywać argumenty siły. To może być siła władzy, siła opinii (w tym mediów), siła pieniądza i wreszcie siła fizyczna. W konsekwencji margines staje się głównym nurtem, a na margines spychana jest norma. Czeluść widać gołym okiem, słychać bez słuchawek i czuć mimo syntetycznych perfum.
Jesteśmy społeczeństwem poddawanym preparacji na wielu płaszczyznach. Pierwszą z nich, powiedziałbym fundamentalną, jest używanie słów, czyli mowa. Mowa ojczysta – oby była czysta!
Ruskość to zdziczenie. Zdziczenie to wulgarność. Wulgarność to agresja. #RuskieGwiazdki https://t.co/zagB7JeHE8
— Krzysztof Kotowicz (@KotowiczKrzysz) February 25, 2025
Foto: X @Służby w akcji