Wolisz mówić czy słuchać? Chętniej czytasz czy oglądasz? Lubisz pisać czy odpisywać? Każda z odpowiedzi sprowadza się do posługiwania się słowami. Co czujesz, gdy słów jest zbyt wiele lub kiedy ich brakuje?
Umiejętność używania słów może się zdawać czymś naturalnym. Nabywana bez dostrzegalnego wysiłku od początku życia, rozwija się z biegiem lat i równie niepostrzeżenie zdaje się często zanikać wraz z postępem wieku. Słowa rozumiemy, wypowiadamy i piszemy. Zdolność wykorzystywania słów bierze się ze… słuchania i czytania. Im więcej słucham i czytam, tym bogatszy staje się mój zasób słów, a w ślad za tym możliwość operowania nimi w relacjach z innymi ludźmi. Bez stosowania słów (lub jakichś ich równoważników czy namiastek) układanych we frazy, zdania oraz większe i złożone całości, komunikowanie się ze światem jest bardzo ograniczone. Przeciwieństwem jest stan, w którym nadmiar słów ciśnie się na usta lub pod klawiaturę czy też zagłusza nas i uniemożliwia zarówno sformułowanie własnej wypowiedzi, jak i zrozumienie oraz analizę treści przychodzących z zewnątrz. Oba stany oznaczają zgiełk redukujący świadomość człowieka i jego zachowania do odruchów.
„Potok myśli” i „szum informacyjny” – analogicznie jak umiejętność mówienia, pisania i czytania ze zrozumieniem – biorą się z nadmiaru słów, ich niekontrolowanego lub narzuconego wpływu do obszarów regulujących myślenie i emocje człowieka. Kilka lat temu w jednym z wywiadów przeczytałem: „Hałas stał się jak narkotyk, od którego współcześni ludzie są uzależnieni. Ze swoim odświętnym wyglądem, hałas jest jak wir, który odwodzi od spojrzenia sobie w twarz i konfrontacji z wewnętrzną pustką”. Wprawdzie autor tych słów ks. kardynał Robert Sarah skupiał się na kwestiach natury teologicznej, jednak nie sposób przejść obojętnie nad adekwatnością tych słów w stosunku do rzeczywistości, w jakiej na co dzień większość z nas funkcjonuje. Później zresztą ukazała się książka pt. „Siła ciszy”, w której katolicki hierarcha zawarł rozprawę o dyktaturze hałasu, odnosząc się między innymi do powszechnych we współczesnej cywilizacji zjawisk zamieniających słowa w homogenizowaną pulpę.
- Instrumentalizm nie jest morderczy, jest równie zaskakujący, niezrozumiały i nowy w historii ludzkości, jak totalitaryzm dla sobie współczesnych świadków i ofiar. Nasze spotkanie z bezprecedensową mocą pomaga nam wyjaśnić, dlaczego trudno nazwać i poznać ten nowy gatunek przymusu, ukształtowany w tajemnicy, kamuflowany przez technologię i techniczną złożoność, dodatkowo zaciemniony przez ujmującą retorykę. Totalitaryzm był projektem politycznym, który współpracował z ekonomią, aby przygnieść społeczeństwo. Instrumentalizm to projekt rynkowy, który współpracuje ze wszystkim, co cyfrowe, aby wytworzyć własny, unikalny brand dominacji społecznej.
- Władza totalitarna nie może odnieść sukcesu za pomocą zdalnego sterowania. Zwykła zgodność jest niewystarczająca. Każde życie wewnętrzne musi być przedmiotem roszczeń i przemiany w procesie ciągłego zagrożenia karą bez popełniania zbrodni. Masowe morderstwa gwarantują korzyści skali – obozy, czystki i gułagi – ale co do reszty miał to być terror handmade, którego celem jest przerobienie jednostki, każdego jej aspektu, od wewnątrz: serca, umysłu, seksualności, osobowości i ducha. To rzemiosło wymaga szczególnej aranżacji izolacji, niepokoju, strachu, perswazji, fantazji, tęsknoty, inspiracji, tortur i inwigilacji. (…) Terror niszczy zwykłe ludzkie więzy budowane przez prawo, normy, zaufanie i uczucie (…), czyniąc z ludzi jedno.
- Moc instrumentalna przemieszcza się inaczej i w kierunku przeciwnym. Totalitaryzm działał, posługując się przemocą, podczas gdy władza instrumentalna działa poprzez środki modyfikacji behawioralnej (…). Władza instrumentalna nie jest zainteresowana naszymi duszami, nie chce nas uczyć żadnych zasad. Nie ma tu treningu ani transformacji dla duchowego zbawienia, żadnej ideologii, na podstawie której można by osądzić nasze czyny. Nie domaga się przejmowania na własność poszczególnych osób wraz z ich wnętrzem. Nie czerpie korzyści z eksterminacji lub zniekształcania naszych ciał i umysłów w imię totalnego podporządkowania. Zadowala się za to danymi dotyczącymi naszego zachowania (…). Nie ma apetytu na nasz smutek, ból ani strach, choć chętnie przyjmuje nadwyżkę behawioralną, która jest owocem naszej udręki. Jest głęboko i bezkreśnie obojętna wobec naszych motywów i tego, co się dla nas liczy. Przeszkolona w zakresie mierzalnych działań, dba tylko o to, aby wszystko, co robimy, było dostępne na potrzeby jej stale ewoluujących operacji renderowania, obliczania, modyfikowania, monetyzowania i kontroli.
„Wiek kapitalizmu inwigilacji. Walka o przyszłość ludzkości na nowej granicy władzy” to ponad 800-stronicowa książka autorstwa prof. Shoshany Zuboff. Wracam – w ramach „BliżejSłowa” – do tego niezwykle obfitego studium przemian społecznych dwóch pierwszych dekad. W dwóch poprzednich rozważaniach na kanwie tejże książki analizowaliśmy zjawisko inwigilacji – rozumianej jako swoisty „podgląd” na aktywność człowieka oraz cyfrowy globalizm jako uzurpację władzy nad ludźmi ze strony koncernów big-tech. Tym razem wybrałem wątki ukazujące dwie tarcze, którymi ludzie wpływów (kiedyś politycy, dzisiaj biznes) rozcinają społeczeństwa, aby nie były zdolne do samodzielnej i konstruktywnej wewnętrznej komunikacji.
Mam nieodparte wrażenie, że w Polsce i innych krajach, które ponad trzydzieści lat temu znajdowały się za „żelazną kurtyną”, jeszcze nie wybrnęliśmy ostatecznie z mechanizmów i zależności charakterystycznych dla totalitaryzmu, a już jesteśmy przesuwani w kierat instrumentalizmu. W istocie to dwie postacie tych samych, złowrogich dla wolności człowieka i społeczeństwa okowów, stawiających indywidualizm i kolektywizm w pozornej opozycji względem siebie, a faktycznie ściskających i miażdżących osoby i wspólnoty, mielących ich aspiracje oraz redukujących ich egzystencję do warstwy determinizmu biologicznego. W tym kontekście – wspomniane na wstępie – najbardziej zasadnicze dla życia i rozwoju ludzkiego umiejętności stosowania słów we wzajemnej komunikacji zyskują priorytetowe znaczenie. Dlatego też słowa i ich używanie w warunkach nowoczesnej i nasyconej technologiami cywilizacji są na celowniku tych, którzy wzbudzając „potoki myśli” i „szum informacyjny”, dążą do przesunięcia zachowań ludzkich w sektor reaktywności.
- Naukowcy ostrzegają, że zdolność świata do wytwarzania informacji przekroczyła jego zdolność do jej przetwarzania i przechowywania. Weźmy pod uwagę, że nasza pamięć technologiczna podwajała swoją objętość mniej więcej co trzy lata. W 1986 roku tylko 1 procent światowych informacji był digitalizowany, w roku 2000 zaś było to już 25 procent. Do 2013 roku postęp digitalizacji i datyfikacji danych (zastosowania oprogramowania, które pozwala komputerom i algorytmom przetwarzać i analizować surowe dane) w połączeniu z nowymi i tańszymi technologiami przechowywania umożliwił przełożenie 98 procent światowych danych w format cyfrowy. Informacja jest cyfrowa, ale jej objętość przekracza naszą zdolność rozpoznawania jej znaczenia.
- Ponad sześćset lat temu dzięki prasie drukarskiej słowo pisane trafiło do rąk zwykłych ludzi (…). Przyjęliśmy za pewnik, że internet umożliwia niespotykany dotąd dostęp do informacji, obiecując więcej wiedzy większej liczbie ludzi: jako potężna, demokratyzująca siła, wykładniczo realizująca rewolucję Gutenberga w życiu miliardów osób. Ale to wielkie osiągnięcie uczyniło nas ślepymi na inne zjawisko historyczne, które zachodzi poza naszym zasięgiem, w ciemności, zaprojektowane w celu wykluczania i wprowadzania zamętu. W tym niejawnym posunięciu konkurencyjna walka o dochody z nadzoru cofa nas do porządku sprzed epoki Gutenberga, ponieważ podział wiedzy w społeczeństwie zmierza w stronę patologii. Zarządza nim wąska grupa zatrudnionych w prywatnych firmach specjalistów nauk obliczeniowych, z ich maszynami należącymi do prywatnych osób i interesami gospodarczymi, na potrzeby których się uczą.
Lawiny komunikatów wytwarzanych, multiplikowanych, synonimizowanych, przekształcanych, deformowanych, mnożących się przede wszystkim w przestrzeni cyfrowej (która absolutnie zdominowała dostęp i przepływ informacji) zdają nie tylko przeciętnego człowieka, ale także tego skupionego na selekcji absorbowanych treści, na konsekwencje generowania i filtrowania tych zasobów przez inne osoby, zespoły i… mechanizmy. Dołóżmy do tego lawę impulsów płynącą rwącym strumieniem z coraz to nowszych modeli sztucznej inteligencji i dodajmy, że obok treści budowanych w oparciu o słowo są o wiele liczniejsze formaty audiowizualne. Niezmierna jest zatem ilość i intensywność bodźców docierających do człowieka na bazie słowa lub tego, co ma słowa „zastąpić”, „wyręczyć”, a może wyeliminować (?). Częstokroć zdolne są do zarażenia lub ukąszenia go, by oddziaływać obezwładniająco lub toksycznie na samodzielność myślenia i uczuć. Pojedynczy człowiek, a w konsekwencji jego najbliższe środowisko, ale też szersze społeczności, są narażone na limitowanie lub brak dostępu do informacji i wiedzy. Dochodzi też do bagatelizowania czy pomijania (niezauważania) informacji istotnych, mających poważne znaczenie, mogących przesądzać o zdolności podejmowania decyzji zgodnie z racjonalnie pojmowanym interesem partykularnym i dobrem wspólnym ogółu.
Jakie to ma znaczenie w praktyce codziennego życia? Od banalnych zakupów produktów pierwszej potrzeby i sposobu spędzania wolnego czasu, poprzez angażowanie środków finansowych w niekiedy zbyteczne wydatki czy nadmiernie ryzykowne inwestycje, poprzez osobiste włączanie się w nurty aktywności publicznej oraz na dokonywanie wyborów natury estetycznej, ekonomicznej, politycznej i etycznej włącznie. Nie chcę stawiać tezy o masowej psychomanipulacji, jakiej mielibyśmy zbiorowo ulegać, by znaleźć się w „szponach światowego rządu”. Chcę jednak namówić do zwrócenia uwagi na to, ile treści, skąd i od kogo pochodzących, co ze sobą niosących i jak wpływających na naszą szeroko rozumianą kondycję socjalną, intelektualną i moralną przyjmujemy świadomie, a ile z nich „łykamy” bezwiednie.
- Oto o co toczy się gra: kapitalizm inwigilacji jest głęboko antydemokratyczny, ale jego niezwykła moc nie pochodzi od państwa, jak to miało miejsce w przeszłości. Jego skutków nie można ograniczyć ani wyjaśnić technologią czy złymi intencjami złych ludzi – stanowią one stałe i przewidywalne konsekwencje wewnętrznie spójnej i skutecznej logiki akumulacji. (…) Ta bezprecedensowa koncentracja wiedzy skutkuje równie bezprecedensową koncentracją władzy: asymetriami, które należy rozumieć jako nieuprawnioną prywatyzację podziału wiedzy w społeczeństwie.
Na tym tle dostrzeżmy, jak w ostatnich kilkunastu miesiącach radykalnie zmienia się choćby funkcjonowanie mediów, w tym mediów społecznościowych, ale też i nasz stosunek do nich. Szczególnie jaskrawe są zmiany w platformach X i Meta (Facebook i Instagram), gdzie najpierw Elon Musk, a potem Mark Zuckerberg odchodzą od tzw. fact-checkingu na rzecz tzw. uwag społeczności. Ma to sprawić, że owe platformy zyskiwać będą wiarygodność nie poprzez gabinetową cenzurę, ale w wyniku publicznej weryfikacji. Także Google odmawia wprowadzenia dodatkowej cenzury na platformie You Tube, czego domaga się Unia Europejska. Celem tych korekt jest zasłonięcie uczestników globalnej socialmediowej wioski przed swego rodzaju smogiem. Są nim nieprawdziwe, niepotwierdzone i niewiarygodne, ale też nieetyczne treści.
Rzecz jasna, nie przeceniałbym tych filtrów informacyjnego powietrza, ale kierunek jest zgodny z interesem społecznym. Nie zmienia to faktu, że zbyt wielu ludzi przypisuje zbyt często mediom społecznościowym przymiot doskonałego źródła wiedzy i informacji. Odczuwalny opór części wpływowych ośrodków i podlegających im mediów elektronicznych wobec tych zmian, a nawet skłonności cenzorskie przykrywane rzekomą troską o „wolność słowa” czy zapobieganie „mowie nienawiści” potwierdzają skalę instrumentalizowania słów przemieszczanych pomiędzy nadawcami a odbiorcami, by tymi drugimi po prostu… rządzić i… dysponować bez ograniczeń z pobudek politycznych i komercyjnych.
Słowo należy do nas. Jest zawsze na „wyjściu” i „wejściu” relacji międzyludzkich. Pojawia się pomiędzy początkiem i końcem każdej wzajemnej komunikacji czy kooperacji. Właściwie używane – pozwala rozumieć i czuć. Nadużywane – zagłusza, pomijane – dzieli, a deformowane – może śmiertelnie ranić. Nic i nikt nie istnieje, gdy nieobecne jest słowo.
- TERAZ: Shoshana Zuboff, „Wiek kapitalizmu inwigilacji. Walka o przyszłość ludzkości na nowej granicy władzy”, Wydawnictwo Zysk i s-ka, Poznań, 2020
- POPRZEDNIO: Walter Isaacson, „Elon Musk”, Insignis, Kraków, 2023
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.