Miałaś lub miałeś kiedyś tak, że cel podróży nie był znany lub co najwyżej miał nazwę?
Idziesz, jedziesz lub lecisz i nie wiesz, jak wygląda miejsce, do którego trafisz i nie wiesz, kogo tam spotkasz. Sytuacja nie jest hipotetyczna. Więcej, to okoliczność, z jaką się mierzymy codziennie, bo budząc się nie mamy wiedzy, jak potoczy się dzień. Bywa też, że dokądś podróżujemy nie mając własnego doświadczenia związanego z celem wyjazdu.
Siedząc parę godzin temu na „peronie” zetknąłem się z osobą, która mniej więcej w podobnym celu znalazła się na „stacji”. Wokół panował spory tłok, jak to zwykle o tej porze i w tym miejscu. Wszyscy w oczekiwaniu na swój moment, by „wsiąść do pociągu” zajęci wpatrywaniem się w niewidzialny horyzont lub widzialne ekraniki smartfonów i tylko niektórzy prowadzili wyciszone rozmowy. Kobieta przysiadła się do mnie, a że znamy się od lat, mieliśmy wspólny język. W zasadzie to słuchałem szybko wypowiadanej i budzącej współczucie osobistej relacji. Po kilku frazach zdałem sobie sprawę, że mówiąca do mnie opowiada o czymś, co może się stać punktem docelowym i mojej podróży. Kobieta w pewnym momencie stała się jakby prorokinią. Nie skrywała religijnych motywacji, dla których dotykające ją mocno utrapienia przyjmuje z wiarą, że mają znaczenie nie tylko w wymiarze czysto ludzkim. Przyznała, że wolałaby ich uniknąć, jednak jest świadoma, że nie od niej zależy to, gdzie dotrze w teraźniejszych okolicznościach.
Nie wiem czy widząc mnie na „dworcu” domyślała się lub może podpowiadała to jej intuicja, ale obiecała, że pomodli się za mnie. Kładąc dłoń na jej dłoniach – które cały czas miała złożone jakby do modlitwy – przez ułamek mgnienia oka spojrzałem w jej oczy. Zmęczone, ale wypatrujące celu dalej niż kolejna „stacja”.
Wprawdzie to moja dłoń spoczęła na jej splecionych dłoniach, ale duchowy nanogram wiecznego poranka powędrował od niej. Niewypowiedzialne, niemierzalne, ale realne doznanie pozostało i z nim pozostałem. I jestem w drodze, w jakiej dotąd jeszcze nie byłem.