Na naszych oczach kształtują się w Polsce, także na Dolnym Śląsku, nawet na Ziemi Ząbkowickiej dwa modele rozwoju dużych skupisk ludności. Tylko jeden z nich wychodzi naprzeciw idei, jakiej nadałem hasłowo określenie #miasto2_0 , aby zaakcentować coraz pilniejszą – według mnie – potrzebę wyjścia ze schematycznego projektowania i zarządzania organizmem miejskim lub mającym cechy miejskie.
W koniecznym ze względu na charakter publikacji w cyklu #miasto2_0 scharakteryzuję to skrócie… Potem jednak jest dłuższy wywód, więc proszę wygodnie usiąść przy dobrej kawie.
Pierwszy model polega na dążeniu do finansowej samodzielności samorządu kosztem konsumpcji, co wymaga odwagi i wyobraźni po stronie decydentów. Także zaufania, jakie muszą uzyskać od swoich współmieszkańców. W tym modelu pole manewru jest węższe, bo wymaga się kalkulacji i elastyczności na etapie planowania, a potem determinacji w trakcie wdrażania planu. Błędy są nieuniknione, ryzyko wysokie. Docelowo jednakże wymierne i korzystne efekty w uchwytnej perspektywie czasowej czynią lub będą czynić profitentami wszystkich członków lokalnej społeczności (także poprzez ich partycypację na etapie budowania wspólnego kapitału).
Model drugi sprowadza się do czerpania z wszelkich możliwych zasobów, aby zaspokajać mniej lub bardziej zasadne potrzeby mieszkańców ku ich doraźnemu zadowoleniu. Daje to decydentom wręcz komfort administrowania. Można tu sobie pozwolić na brak strategii, bo liczy się skutek osiągany natychmiast i seryjnie (nawet jeśli nie na serio…). Ta formuła nieco przypomina kolonizację zdobytego (w wyborach) terytorium, której trwanie opiera się w zasadzie na transakcyjności relacji w danej społeczności.
Nie widać (przynajmniej w najbliższej terytorialnie okolicy, czyli w powiecie ząbkowickim) czegoś, co dałoby się określić „kompromisem” pomiędzy oboma trybami postępowania włodarzy. Trzeba w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć, że dążenie do finansowej samodzielności nie oznacza abstrahowania od konsumpcyjnych potrzeb. To trochę tak jak w rodzinnym domu, gdzie budżet domowy „spina się” równoważąc dochody i wydatki, dążąc do zwiększania tych pierwszych i sensownego układania tych drugich. Jeśli komuś kapie na głowę w domu to nie kupuje parasolki czy miski, ale łata dach. Jeśli jest zimno w domu, to na czas zimy nie wyjeżdża się do ciepłych krajów. Jeśli chce się czegoś słodkiego, to nie pożycza się dżemu od sąsiadów, ale robi się własny. Gdy brakuje pieniędzy na remont dziecinnego pokoju lub pilny zakup pralki, to pożycza z myślą o tym, kiedy się odda kredyt lub rezygnuję z zakupu nowego telewizora i wyjazdu na majówkę nad morze.
Powtórzę i jeszcze bardziej zobrazuję dwa modele miast. Konstruuje się plany rozwojowe, w myśl których dana miejscowość stać się ma lub już stanowi centrum dochodów poprzez strukturę swoich jednostek organizacyjnych. Status zawodowy jej mieszkańców oraz kondycja działających na jej terenie przedsiębiorców są paliwem rozwoju gminy. Tak jest w modelu pierwszym. W drugim tworzy się mechanizmy służące systematycznemu wydatkowaniu zarówno tzw. środków publicznych, a gmina i podległe jej jednostki stanowią centrum (centra) kosztów. Mieszkańcy są biernymi beneficjentami, a przedsiębiorcy i osoby aktywne de facto są buforem finansowym systemu.
Jeszcze prościej? Model pierwszy: rejs jachtem po otwartym morzu. Model drugi: pływanie na materacu w pobliżu plaży. Inaczej? W pierwszej wersji: marsz do przodu. W wersji drugiej: dreptanie w miejscu. Analogia? Pierwsze: ciepły i zimny prysznic z dużym ciśnieniem wody. Drugie: ciepła i mętna woda kapiąca z kranu.
W oby wariantach nie zachodzi kolizja z prawem regulującym funkcjonowanie samorządu gminnego, przestrzegane są (muszą być!) wskaźniki makroekonomiczne, a wszystko dzieje się niejako za przyzwoleniem mieszkańców wyrażonym kartką wyborczą. Na ile jest to świadomy wybór i przekonanie do danej opcji, a na ile to przyzwolenie jest pochodną deficytu samodzielnej analizy i skutkiem udziału w systemie naczyń połączonych lokalnego układu wokół włodarza, to już inna kwestia. Tak czy inaczej, ktoś wybory wygrywa, ma zatem czynną zgodę większości lub jej milczącą akceptację.
Nie musimy prowadzić drobiazgowej analizy wieloletnich prognoz finansowych naszych gmin, choć te zapewne dostarczyłyby żelaznych argumentów. W zasadzie wystarczy zestawić zwyczajną obserwację informacji zamieszczanych w obiegu medialnym (nawet biorąc poprawkę na to, że przekazy te są przejaskrawieniem lub niedowartościowaniem projektowanych lub wdrożonych przedsięwzięć). Najlepiej byłoby oczywiście włączyć samodzielne obserwacje wolne od przywiązań czy uprzedzeń związanych z politycznymi sympatiami i antypatiami.
***
Wybrane losowo przykłady…
- W pewnym mieście buduje się za ponad dwadzieścia milionów złotych kryty basen z ograniczonym zakresem funkcjonalności. Znikomy jest udział środków zewnętrznych, duży jest za to udział własnego budżetu wspomaganego kredytami. Nie ma planu finansowania mającego powstać obiektu, który zresztą z założenia nie będzie dochodowy. Przedsięwzięcie zostanie zrealizowane i stanie się pomnikiem swojego twórcy, który osobiście do dzieła nie dołoży przysłowiowej złotówki, za to zyskuje fanów. Basen na zawsze będzie kosztem ponoszonym przez gminę, bo udział przychodów od miłośników wodnej rekreacji nigdy nie będzie pokrywać kosztów funkcjonowania obiektu.
- Inne miasto pozyskuje kilka milionów złotych dotacji na przygotowanie terenu dla inwestora planującego duże biznesowe przedsięwzięcie, którego efektem będzie przybywanie bardzo licznych grup do miasta i potrzeba ich profesjonalnej obsługi, co z kolei wygeneruje liczne i trwałe miejsca pracy, a gminie przysporzy przychody podatkowe. Zanim dojdzie do realizacji projektu biznesowego, przejść trzeba multum procedur administracyjnych i przekonywać inwestora do lokalizacji, a mieszkańców do otwarcia się na ekstrawagancki plan. Profity dla budżetu gminy, korzyści dla mieszkańców i dochody netto dla inwestora przyjdą później (być może w dystansie kilku lat).
- Inna miejscowość (w zasadzie miasto, ale kilku byłych lokalnych kacyków zablokowało swego czasu awans administracyjny na kilka lat) ma naturalny skarb w postaci absolutnie unikalnego zabytku. Od pierwszej chwili, gdy gmina odzyskała obiekt konsekwentnie – małymi i większymi krokami – prowadzona jest rewitalizacja pałacu i założenia parkowego – jednego z największych w Polsce tego typu dzieł architektury. Pozyskiwane są milionowe kwoty dotacji, dzięki którym nie tylko rewaloryzuje się pałac i park, ale też wprowadzane są innowacyjne technologie muzealne i organizowane są wydarzenia o charakterze edukacyjnym i kulturalnym. Postęp prac jest widoczny gołym okiem. Z roku na rok cały kompleks staje się coraz silniejszym magnesem dla turystów, ale też staje się miejscem pracy dla licznej grupy mieszkańców gminy. Wreszcie dochodzi się tam do poziomu takich przychodów z tytułu udostępniania pałacu, że budżet gminy stać na wieloletni program redystrybucji dochodów w postaci dofinansowania dla rodzin zmieniających źródła ogrzewania swoich mieszkań i domów na ekologiczne. „Przy okazji” więc eliminowane są czynniki degradujące środowisko naturalne.
- Inna gmina, a w niej wieś (która ma wszelkie cechy małego i przytulnego miasteczka). Jest tam najwyżej w Polsce położona twierdza obronna i jeden z największych obiektów o strukturze militarnej w Polsce. Walory twierdzy wzmacniają walory krajobrazowe (zimą idealny teren dla narciarzy, latem nie mniej idealny dla rowerzystów). Miejscowy samorząd od szeregu lat i mimo wyborczych fluktuacji, stawia na renowację twierdzy i rozwój turystycznej atrakcyjności górskiego miasteczka. Zdobywane są wielomilionowe dotacje, lokalizują się tu operatorzy obsługi ruchu turystycznego (gastronomia, noclegi). W promieniu kilku kilometrów osiedlają się mieszkańcy centralnej metropolii regionu, którzy właśnie tutaj chcą mieć swoje zacisze na weekendy, święta, urlopy, a może i na czas emerytury.
- I znów inna gmina z naturalnym monopolem w postaci kopalni złota – nomen-omen. Samo centrum miasta jeszcze nie jest przebudzone, ale na jego brzegu tętni życie. Setki tysięcy ludzi rocznie przybywa tu i co roku znaleźć tu można nowe atrakcje turystyczne. Prostymi metodami, ale z kobiecą determinacją i jak się zdaje także intuicją, rozwijany jest produkt zyskujący nie tylko nagrody w ramach branży, ale nade wszystko nagradzany przez samych przybyszów opiniami i oczywiście opłatami. Setki turystów codziennie obsługują też codziennie dziesiątki pracowników i kooperantów. Z tablic rejestracyjnych autokarów, busów i samochodów wygląda na to, że zjeżdżają się tu nie tylko Polacy. Od kilku lat prywatna firma i gmina są w synergii, co dodaje obu stronom samych korzyści. Jest perspektywa na wspólny rozwój, bo miasto potrzebuje kopalni, a kopalnia potrzebuje miasta.
Wróćmy do dużego miasta, które podobnie jak wyżej opisane ośrodki, jest hojnie obdarowane przez historię.
- Jest jedyny w Polsce taki zabytek (następny taki jest o ok 1250 km stąd), który po raz ostatni gruntowną rewitalizację przeszedł dziesięć lat temu. Od paru miesięcy znów nieczynny z powodu awarii budowlanej. Koszt jej usunięcia pokryje gmina, ale czy gmina ma pomysł na to, by oby jak najszybciej przywrócona do bezpiecznego stanu Krzywa Wieża była magnesem dla turystów? Jej zwiedzanie trwa kwadrans, może 30 minut i co dalej? Dojechanie do niej autokarem lub dojście do niej z parkingu (gdzie jest ten parking?) zajmuje więcej czasu…
- Izba Pamiątek Regionalnych (wciąż nie muzeum miejskie) oferuje coś naprawdę niezwykłego (poza specyficzną promocją mitu o grabarzach).
- Ruiny zamczyska zostały urzędowo spetryfikowane, więc da się je oglądać, ale przegrywają w konkurencji ze wspomnianymi już pałacem, twierdzą i kopalnią. A przecież to jeden z największych renesansowych zamków w regionie.
- Wyjątkowy ratusz z wieżą tak strzelistą, jakiej nie ma żaden inny ratusz w regionie. Książnica miejska ma w nim siedzibę i restauracja, i biuro ubezpieczeniowe i wychodek komunalny. Cały gmach niecierpliwie czeka już na rewitalizację i nadanie mu funkcji reprezentacyjnych. Póki co jest uroczą dekoracją rynku, zamiast stać się imponującą galerią dzieł sztuki twórców, którzy w przeszłości i współcześnie malują, rysują i piszą, i zamiast stać się innowacyjnym ośrodkiem kultury czytelniczej.
- Jest jeszcze maleńka świątynia Bożogrobców (współcześnie cerkiew prawosławna), gdzie znajdują się piękne XII-wieczne freski, jakich nie ma nigdzie w okolicy. Bilans ekonomiczny tego całego zestawu miejskich atrakcji turystycznych lepiej chyba wyjąć spod komentarzy. Idę o zakład, że jest ujemny. Bilans wizerunkowy – chyba przeciętny.
Zostawmy jednak zabytki i turystykę. Rozglądnijmy się po sferze twardej ekonomii.
- W tym samym mieście przybywa nowych zakładów pracy, gdzie mieszkańcy (możliwie blisko swoich mieszkań czy domów) zarabialiby godziwie za swoją pracę na etacie?
- Korzystne biznesowo dla przedsiębiorcy przemeblowanie z jednego sektora miasta do drugiego jest też korzystne dla gminy?
- Przywrócenie w wykreowanej około dekadę temu tzw. „strefie ekonomicznej” fabryki to jest sukces czy powrót do stanu sprzed kilku lat? Jakie jest odzwierciedlenie tych ruchów w przychodach budżetu z podatku CIT?
- To, że wielu mieszkańców zarabia na utrzymanie swoich rodzin poza terenem gminy, a nawet powiatu (już o emigracji zagranicznej nie mówiąc szerzej) ma być dowodem na ekonomiczny progres odbijający się w udziale gminy we wpływach z podatku PIT?
- Czy możliwość dokonywania zakupów w marketach obcych sieci handlowych lub na klepisku zwanym „targowiskiem miejskim” jest pożądanym nawiązaniem do kupieckich tradycji miasta czy raczej drenowaniem portfeli mieszkańców?
- Sprzedaż ziemi pod zabudowę mieszkaniową bez planu i bez przygotowania uzbrojonych parceli to przejaw atrakcyjności miasta czy może efekt „taniochy”, za którą i tak będzie musiał później zapłacić podatnik, nie rozwijając wątku zysków banków kredytujących inwestorów?
Która z odpowiedzi na powyższe pytania daje cień odpowiedzi, że to (nasze) miasto jest w rękach ludzi planujących jego przyszłość, a która z odpowiedzi sugeruje, że ci ludzie planują przyszłość swoją? Czy jest nam dane #miasto2_0 czy może czeka nas tylko _0?