Przez media społecznościowe przetoczył się ubaw z powodu rozebranego mężczyzny biegającego po ząbkowickim rynku na oczach policjantów, którzy zareagowali na eksces dopiero, gdy nagus niemal otarł się o radiowóz przy drugiej rundzie nocnej przebieżki. Filmik został usunięty, ale zdążył wywołać zamierzony efekt w postaci zadowolenia uczestników hecy w pobliżu wielkiego jaja, o którym pisałem wczoraj. Efektem niezamierzonym, ale nie wiem czy ubocznym, jest przenośne obnażenie prawdy o tym, co bawi niektórych z nas.
Nagość może mieć wiele znaczeń, wśród których jedno pochodzi z baśni Hansa Christiana Andersena pt. „Nowe szaty króla”. Ukazany w narracji duńskiego pisarza władca dał się oszukać cwanym handlarzom kupując od nich tkaninę o nadzwyczajnych właściwościach, z której uszyto mu nowe odzienie. Spacerował w nim w obecności poddanych pusząc się niczym paw. Prawda była jednak okrutna, bo owej tkaniny w rzeczywistości nie było i władca paradował na golasa na oczach ludzi. Nikt nie ośmielił się wytknąć królowi, że dał się nabrać. Dopiero dziecko, wolne od konwenansów, krzyknęło „król jest nagi!” Wówczas stopniały bariery i ludzie zaczęli mówić o tym, co widzieli, a do czego nie śmieli się głośno przyznać. Baśń, choć dedykowana dzieciom i mająca na celu (być może) uwrażliwienie na wartość prawdy, nie straciła niczego ze swej aktualności, choć napisana została prawie 200 lat temu.
Bardzo łatwo jest ulec przeświadczeniu, że nosimy na sobie „nowe szaty” i równie trudno przychodzi nam zachować się jak wspomniane dziecko, by przerwać krąg konformizmu. Wystarczy zasłuchać się w przymilne głosy, zaczytać się w uprzejmych słowach i przyzwyczaić się do miękkich gestów. Można wtedy oderwać się od rzeczywistości i bujać w obłokach wyobrażeń o własnej nienaganności, bezbłędności i nadzwyczajności. Mgła samozachwytu sprawia, iż nie zauważamy ironii w spojrzeniach wokół nas. Szum wody sodowej w głowie zagłusza pomruki niezadowolenia i szeptaną krytykę. Otaczające ciepełko działa usypiająco i znieczula na realne bolączki, z jakimi borykają się inni.
Jakże wygodnie jest nie narażać się krytycyzmem. Samodzielne myślenie, formułowanie wniosków, domaganie się dyskursu, a nawet stawianie pytań, to zachowania wymagające już nie noszenia wygodnego i modnego ubranka lub chodzenia w skąpym odzieniu (aby kameleonicznie nie odróżniać się od otoczenia), ale zakładania ciężkiej i powodującej dyskomfort zbroi. Zbroi konsekwencji, precyzji, dociekliwości i wyrazistości, która i tak nie chroni przed ostracyzmem, wykluczeniem i próbami anihilacji. Zamienia się nawet w swego rodzaju kapsułę chroniącą przed poczuciem bezbronności.
Golizna dosłowna już nie jest sensacją i bywa traktowana jak towar. Obnażanie się uchodzi nawet za rodzaj wypowiedzi artystycznej. Wprawdzie w social-media zasłania się „to” i „owo”, by nie naruszać pruderyjnych niekiedy reguł, które jednocześnie nie zabraniają demonstrowania rozmaitych anomalii czy dziwactw, wystarczy jednak kliknąć, by cenzura nie przeszkadzała. Analogicznie jest w realu. Można udawać, że czegoś nie widzimy. Pozorować głuchotę i niemotę. Gdzieś poza zasięgiem wzroku i słuchu osób trzecich, w wąskim gronie albo i w samotności, nazywamy rzeczy po imieniu, by nie stracić resztek szacunku do samych siebie. Albo, nie patrząc w lustro z lęku przed własną nagością, wmawiamy sobie, że inaczej się nie da i gramy swoje codzienne role zachwyconych nowymi szatami króla.
Zacząłem od wątku tego, co bawi niektórych z nas. W Zakopanem i w Ząbkowicach Śląskich promuje się disco-polo. Żeby było jasne: nie mam nic do tego, bo skoro ludzie się przy tym dobrze bawią, to – jak już pisałem na początku tego roku – niech „lekkie, łatwe i przyjemne, słodkie, ciepłe i subtelne, nieskomplikowane, wpadające w pamięć i nieagresywne” melodie i teksty nadal przysparzają radości ząbkowiczanom. Ponawiam więc apel sprzed ponad trzech miesięcy, którego adresatem był i jest włodarz naszej gminy. Proszę zorganizować dochodowy, wypasiony, wielogodzinny event disco-polo z wielką sceną, extra multimediami i hiper atrakcyjnym repertuarem. I oczywiście niech gwiazdą będzie Zenek Martyniuk! Może warto dogadać się z jakąś telewizją i nakręcić imprezę na wielką skalę. Plac przy ruinach ząbkowickiego zamku może być zbyt mały, więc trzeba się rozejrzeć za czymś większym (może stadion?). Ząbkowiczanie będą urzeczeni, a gości zjedzie się do nas co niemiara, więc promocja będzie przednia.
O ile po sylwestrowej nocy ubarwiałem powyższą prośbę paroma wersjami hitu „Przez te oczy zielone…”, tym razem załączam świeżuteńki przebój Zenka Martyniuka. To „Zaczarowana Wyspa” – utwór, który zaistniał w sieci dosłownie 24 godziny zanim napisałem te słowa. Idealnie pasuje do naszego miasta! Podoba mi się. A Wam? Popatrzcie…