Streszczenie:
- Mamy do czynienia z niespotykaną dotąd w polskich wyborach po 1989 roku indukcją radykalizmów.
- Jest linia podziału, którego nie da się rozmyć i nie wolno go zacierać w imię prawdy o przeszłości, ale i odpowiedzialności za przyszłość Rzeczpospolitej Polskiej.
- Wynik wyborów prezydenckich będzie zerojedynkowy – dla Polski.
- Druga tura wyborów przesądzi o bycie Polski – narodu i państwa, którego czujemy się córkami i synami.
- Myślenie po polsku, duma z polskości, przywiązanie do Polski są kluczami do Polski jutra.
Wśród tego, co zdecydowało o wynikach pierwszej tury wyborów prezydenckich jest ciśnienie wywierane, przez dwa przeciwległe i przeciwstawne brzegi opinii publicznej, na zazwyczaj przesądzające o rezultatach elekcji centrum głosujących.
Zarówno skrajnie niezadowoleni z rządów centroprawicy, jak i skrajnie niechętni rządom centrolewicy wytworzyli ciśnienie wywierające znaczący wpływ na oba środkowe centra polskiej polityki. Kandydat niepartyjny stał się emanacją oczekiwań partii, które realnie lub potencjalne stanowią jego zaplecze w drugiej turze. Kandydat partyjny stał się marionetką swojego środowiska, od którego był uzależniony w pierwszym podejściu, i na które liczy w decydującym starciu. Obaj oczywiście pretendenci „zezują” w kierunku obozów swoich oponentów. Niewiarygodne akcentowanie przez jednego wątków mile widzianych przez prawicowych wyborców sieje wśród nich dezorientację. Naturalne zauważanie przez drugiego tego, co za ważne uważają wyborcy lewicy nie jest czymś nowym w solidarnościowym kręgu i tylko pozostaje pytanie, na ile to zostanie docenione. Cała ta fleksybilność nie zmienia jednak faktu, że mamy do czynienia z niespotykaną dotąd w polskich wyborach po 1989 roku indukcją radykalizmów.
Frazeologia i w pewnym stopniu praktyka polskiej polityki od 1989 roku sprowadzała się przeważnie do teorii „budowania mostów”. Szukanie „tego, co łączy”, „wspólnoty celów” czy form „pięknego różnienia się” stanowiło oś programów politycznych czy dyskursu publicznego. Wręcz nie wypadało popadać w ekstremizm, aby nie stać się wrogiem numer jeden systemu. Schemat ten zaokrąglał wszelkie ostrości i pozwalał wszystkim stronom życia politycznego funkcjonować w miarę stabilnie. Tu trzeba zaznaczyć – to nie było i nie ma żadnego duopolu. Stawianie znaku równości – na przykład pomiędzy PiS i PO – publicystom rozwiązuje być może dylematy ideowe i anonimowych komentatorów na forach internetowych zwalnia z potu myślenia. Tak jak błędem jest ocenianie książki po okładce, tak nieuprawnione jest twierdzenie o istnieniu „PO-PiS”-u. Czarno na białym uzasadniają to twarde dane ekonomiczne czy miękkie wskaźniki dotyczące na przykład braku równowagi medialnej, a już nie wspomnę o kluczowym wpływie „głębokiego państwa”, czyli służb specjalnych i wymiaru sprawiedliwości skutecznie i systematycznie wymykających się spod kontroli w III RP. Ośrodki sterowania i wpływu zakorzenione są nadal w PRL, dlatego niebezpodstawna jest fraza o bitwie trwającej pomiędzy kolejnymi pokoleniami UB i kolejnymi pokoleniami AK. To jest linia podziału, którego nie da się rozmyć i nie wolno go zacierać w imię prawdy o przeszłości, ale i odpowiedzialności za przyszłość Rzeczpospolitej Polskiej.
Lata 2023 i 2024, a ściślej mówiąc najpierw wybory parlamentarne wtedy, potem samorządowe i europejskie, zmieniły paradygmat polskiej politycznej areny. Zamieniono ją w ring. A na ringu działa nie tylko wcześniejszy trening, przemyślana taktyka, ale też zwyczajna fizyczna siła i element przypadkowości. Także odporność, bez której nie ma mowy o szansach na zwycięstwo. Zmiana areny na ring to nie wszystko. Z aktorów polityki (bo polityka jest w pewnym znaczeniu teatrem) robi się zawodników nawalanki (bo bijatyka przyciąga emocje). To rezultat polaryzacji (skrajności doprowadzają do impulsywnego, a nawet kompulsywnego reagowania). W 2025 roku znaleźliśmy się w gigantycznej hali widowiskowej, w środku której ma dojść do przesądzającego starcia. Wynik wyborów prezydenckich będzie zerojedynkowy – dla Polski. Jesteśmy też w olbrzymim laboratorium socjotechniki, na której jedynym antidotum jest samodzielne myślenie oraz weryfikacja informacji. Błąd będzie prowadzić państwo do destrukcji, a naród do anihilacji.
Jak w tej sytuacji mają się odnaleźć ludzie ideowi, patrioci, chrześcijanie, konserwatyści, solidarnościowcy, prawicowcy – zakochani w Polsce? Kilkanaście dni dzieli nas wszystkich od momentu decydującego – nie tylko o tym i kto będzie prezydentem (choć to ważne), nie tylko o najbliższych pięciu latach w Polsce (choć i to ma znaczenie). Druga tura wyborów przesądzi o bycie Polski – narodu i państwa, którego czujemy się córkami i synami. Przesądzi o tym „czyja będzie Polska” i jakkolwiek brzmi to patetycznie, to ma bardzo praktyczne znaczenie, jeśli chcemy być w Polsce – czyli u siebie.
Dzisiaj, czyli kilka godzin po odsłonie wyników pierwszej tury stosunkowo łatwo jest ulec przeczuciu, że „szeroko rozumiana prawica” (liczona w oparciu o sumę poparcia dla kilku kandydatów uznawanych za nieliberalnych) wygra wybory. To nie jest oczywiste, nie jest pewne, nie jest zaklepane. Druga strona używa wytrychów i łomów, aby Polskę zdemolować. Krok po kroku wtargnęli do kokpitu państwa właśnie dlatego, że naiwność, interesowność i uprzedzenia stymulowały wyborców do negowania dobra wspólnego nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi. Bez wyjścia poza opłotki swoich przywiązań politycznych, bez wyjścia z bańki ulubionych mediów, bez wyjścia ponad grupowe przesądy – nie będzie zwycięstwa. Każda interesowność i wszelki partykularyzm będą początkiem klęski. Myślenie po polsku, duma z polskości, przywiązanie do Polski są kluczami do Polski jutra.