Trafiłem dzisiaj na koniec ziemi. Ząbkowickiej ziemi. Mam na myśli Lutomierz. W Lutomierzu zaś miejscową serowarnię i jej bardzo gościnnych gospodarzy – właściwie gospodynie: Panią Stanisławę i Panią Malwinę.
Wieczór łączył prezentacje dotyczące zdrowej żywności, jaką można wytworzyć na bazie mleka krowiego oraz pasternaka – rośliny mało jeszcze znanej, ale mającej w historii polskiej kuchni bogato zapisane karty. Uczciwie przyznam, że jechałem na spotkanie wiedziony dziennikarską ciekawością. Ponieważ nie szukam w swojej aktywności medialnej sensacji, ale raczej prawdziwej treści, uznałem, że czas najwyższy udać się do Lutomierza. O tamtejszej serowarni tyle już słyszałem, więc tak zmotywowany trafiłem do miejsca, gdzie przyjechało dzisiaj kilkanaście osób.
Najpierw Pani Malwina opowiedziała o dietetycznych zaletach mleka pochodzącego od „szczęśliwych krów” i sposobach jego przetwarzania. Dzieje produktów mlecznych to fakty niemal równoległe do linii czasu, na jakiej mierzymy postęp cywilizacji. Także współczesne metody pracy z mlekiem, na bazie którego powstają inne napoje i potrawy, bardzo atrakcyjne smakowo, i zarazem zawierające wiele wartości odżywczych, to – jak się okazuje – temat nie mniej intrygujący, jak przeszłość mleka. Druga prezentacja miała za temat nieznane powszechnie walory rośliny, która nazywa się pasternak. Pani Leontyna oraz jej mąż Marcin w prostym przekazie uświadomili nam, że ta niedoceniana nadal roślina, może być bazą wyszukanych smakowo potraw i przetworów. O ile o mleku „cos tam” wiedziałem, o tyle pasternak kojarzyłem tylko z… figą (w związku z powiedzonkiem „figa z makiem pasternakiem”). Jak się okazało, roślina, przypominająca kształtem pietruszkę czy seler, zapachem marchewkę, daje się przetwarzać w rozmaity sposób i można ją komponować z innymi warzywami czy składnikami potraw w przeróżnych konfiguracjach.
Druga część wieczoru to biesiada. Wszystko to, o czym była mowa w części „teoretycznej” przeistoczyło się w delektowanie się różnymi serkami, prawdziwym pieczywem oraz pasternakiem w formie zupy-kremu, zapiekanki ziołowej i.. ciasta z makiem i pasternakiem. Do tego herbatka z białego lub czarnego bzu. I się zaczęło…, bo rozmowom o tym co i jak komu smakuje, w kręgu kilkunastu osób o różnym stopniu wzajemnej znajomości, …nie było końca. Smakując kolejno to i tamto, byłem pod przemożnym wrażeniem miejsca, w jakim się znalazłem i trochę nawet zapomniałem, że przyjechałem tu, aby zrobić reportaż.
Jest bowiem coś niezwykłego w tym, że gospodarze miejsca, czyli Rodzina Pasternak (nomen – omen promująca walory kulinarne pasternaka) niemal słowem nie wspominając o charakterze swojej pracy, emanuje sielskim spokojem, którego w tzw. naszych czasach, już prawie nie spotyka się. Sposób mówienia, sposób bycia i sposób przekazywania swojej opowieści o serwowanych potrawach i napojach to pasmo obrazów o pracowitości, cierpliwości i optymizmie. Niezwykłe! Niezwykłe w dobie zdominowanej przez efektowność, błyskawiczność i zwątpienie. Nakarmili swoich gości nie tylko smacznie zmysłowo, ale też tchnęli obficie w umysły.
Był jeszcze jeden epizod, który bardzo chcę odnotować. Pani Stanisława, przyznała, że cieszy się widząc kupujących produkty lutomierskiej serowarni. Nie udawała, iż dobrze czuje się w roli sprzedawcy tych zdrowych smakowitości (warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że na co dzień mamy wiele artykułów spożywczych, które bywają atrakcyjne dla zmysłów, ale ze zdrowiem konsumentów bywają w konflikcie). Wypowiedziała jednak takie mniej więcej zdania: „Nie można zachwalać czegoś niedobrego, więc nie potrafiłabym przekonywać klientów do czegoś takiego. Nie wolno ludziom podsuwać czegoś nieprawdziwego.” Święte słowa.
Pani Malwinie i nie tylko (…) dziękuję za obfity wieczór.