Nie podejmę się w tym miejscu głębszego wywodu politologicznego czy nawet politycznego. Nie jestem politykiem czy politologiem – jestem jednym z milionów Polaków, w umysłach i sercach których nie ma miejsca na kompromis czy symetryzm w kwestiach zasadniczych dla mojego kraju, dla Polski.
Przypomnę jedynie niedawne moje nawiązania do tematu uwarunkowań historycznych relacji polsko-rosyjskich w cyklu #BliżejSłowa portalu SudeckieFakty.pl czy też (w tym samym cyklu) przypomnę wywód o antycywilizacyjnym wymiarze bytu, jakim jest Rosja i jej obywatele. Wrócę także do wpisu, jaki opublikowałem na tym blogu prawie dziewięć lat temu poruszając wątek permanentnej destruktywności Rosjan.
To nie są jedyne moje wypowiedzi krążące wokół hasła „Rosja”. Nie zmieniłem swego stosunku do Rosjan nigdy, nawet gdy publicznie zabiegałem o uszanowanie miejsc wiecznego spoczynku obywateli rosyjskich i zdołałem wówczas „zdesowietyzować” mały cmentarz i monument w Ząbkowicach Śląskich. Ówczesnemu konsulowi Federacji Rosyjskiej, który przyjechał z tej okazji do naszego miasta, powiedziałem otwarcie, że Polacy szanują miejsca pochówku ludzi i tego samego oczekują od Rosjan. Od czasu, gdy pisząc wypracowanie z historii poruszyłem historię Zbrodni Katyńskiej (za co nauczyciel i ja nie byliśmy pochwaleni…), przez Smoleńsk 2010 i ostatecznie przez Ukrainę 2022, fakty zawsze potwierdzały lekcję, jaką przekazywał mi mój Tata: „nigdy nie ufaj sowietom, bolszewia zawsze będzie śmiertelnym wrogiem”.
Tak też jest i dzisiaj. Gdy zatem Prezydent RP Andrzej Duda ogłosił przed południem decyzję o podpisaniu ustawy powołującej komisję państwową do zbadania wpływów rosyjskich w Polsce, odetchnąłem z ulgą (obawiając się weta), choć skierowanie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego pozostawia pewien rodzaj dysonansu. Obecna Głowa Państwa nie po raz pierwszy niepokojąco zaskakuje, ale oby tym razem nie wyrzucono prawnego, politycznego i etycznego projektu w nicość (jak stało się ze zmianami w systemie sądownictwa).
Rosja – jakąkolwiek administracyjną formułę przyjmowała – była, jest i jak przypuszczam jeszcze nieskończenie długo (jeśli będzie istnieć) pozostanie wrogiem Polski. Wrogiem zewnętrznym. Zewnętrznym tak długo, jak nie zgodzimy się – choćby biernie – na ingerowanie w decyzje dotyczące narodu i państwa przez Rosjan (pośrednio nawet).
Deszcz krytyki wylewający się na inicjatorów ustawy, na parlamentarzystów głosujących za jej przyjęciem i Prezydenta RP za jej podpisanie, dowodzi przekonująco, iż sowieckie/rosyjskie macki są wszechobecne – o czym wiedzieliśmy. Nie mam tu na myśli naturalnego w demokracji sporu, jaki może dotyczyć każdej sprawy mającej charakter politycznego rozstrzygnięcia. Od tego jest parlament i mamy do dyspozycji parlamentarny język. Są eksperci i decydenci. Są politycy i wyborcy. Racjonalne argumenty, taktowne acz stanowcze komentarze czy tym bardziej utrzymane w tonie i formie merytoryczności wskazania w zderzeniu z bluzgami, socjotechnicznymi maczugami, impertynencją pomieszaną z infantylizmem, zdają się nie mieć szans. Uzmysławia to wszystko prawdę, że polska odmiana „homo sovieticus” jest szeroko i głęboko zakorzeniona wśród nas.
Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli – napisano w 1 artykule Konstytucji RP. W artykule 82 czytamy ponadto: Obowiązkiem obywatela polskiego jest wierność Rzeczypospolitej Polskiej oraz troska o dobro wspólne. Język prawa po przełożeniu na praktykę polityki czy etyki nie może mówić inaczej.