Nazwisko Józefa Skrzeka i wywoływane nim skojarzenia muzyczne były silnym magnesem, by dotrzeć na spotkanie. Jednak nie było to na tyle silne wrażenie, abym był przekonany, że znów zobaczę, a jeszcze bardziej usłyszę cenne brzmienia.
Mam coś takiego, że niekiedy obawiam się powrotów do przepięknych doznań z czasu przeszłego, aby „przypadkiem” nie okazało się, iż uległy „korozji” ze względu na naturalną słabość wykonawcy czy też pod wpływem zmiany mojej wrażliwości estetycznej. Teraz już wiem, że dobrze się stało, iż magnetyzm przeszłych lat zwyciężył ze słabnącą ostatnimi czasy grawitacją czasu bieżącego. Może zresztą jest w tym jakieś prognostyczne przesłanie, bo w grę przecież wchodzi nadchodząca… przyszłość.
Jabłko mała planeta wszechsadu / unosisz ją w górę i strząsasz / wodę i ogień… Ludziom nadzieję / oderwania się od ziemi…. Zabici leżą pośród jabłek w sadzie… To kolejne frazy, które – mimo, że od koncertu upłynęło już kilka dni – nie tylko słyszę i czuję wewnętrznie, lecz także widzę. Muzyka muzyki i słowa słów wyzwolone przez Józefa Skrzeka stawały się i są prądem wewnętrznego powietrza. Napędza owa energia moją chybotliwą, a ostatnio unoszącą się na bardzo wzburzonych falach, łódkę egzystencji. Niewykluczone, iż z tej skorupki zmagającej się z falami rozciętego przez wielkie statki oceanu, zostanie deska, może jej odprysk. Może się jednak okazać kołem ratunkowym, wręcz arką, gdy uznać, że nie wszystko i nie wszyscy utraciliśmy widzenie światła niewidzialnego. Cała ta gama skojarzeń wraca, gdy wsłuchuję się w cyfrowy zapis kolejnego fragmentu koncertu.
Z miłości jestem / z których krwi krew moja. / Z miłości jesteś. / Jesteś z woli nieba. Słysząc te frazy w wykonaniu Józefa Skrzeka zatopiłem się w rzeczywistości zgoła innej niż sala widowiskowa i nie przebywałem na widowni czy tym bardziej na scenie. Mistrz przeniósł mnie w plener ponadczasowości. Słowa…, te słowa! Muzyka…, ta muzyka! Głos…, ten głos! Wykreowały aurę wyprowadzającą z przywiązania do miejsca i czasu mierzonych znanymi nam skalami. Nie wiem nawet czy zdążyłem odpiąć niewidoczne „pasy bezpieczeństwa”, bo już znajdowałem się tam, gdzie nie są one do czegokolwiek potrzebne. Widziałem przez mgnienie oka tych, którzy byli przede mną, i którzy są już za mną. Ten niezwykły stan w jakimś stopniu wibruje mną nadal, gdy wracam do zapisanego cyfrowo tego właśnie epizodu koncertu.
Przywracam raz jeszcze moje wrażenia z XVI Zaduszek Wokalnych w Kłodzku, o których szerzej napisałem dla VVENA.pl oraz dla SudeckieFakty.pl. Ten moment, jakim jest Dzień Zaduszny, jest bardzo głęboko wyrzeźbionym obrazem sensu życia – jakkolwiek widzieć ten jego niepowtarzalny i zawsze indywidualny akt, którym jest śmierć. Jest też ten dzień też przypomnieniem, że jesteśmy na tej samej drodze, choć bardziej to dostrzegam w Dniu Wszystkich Świętych. Z całą pewnością ta faza kalendarza nie zasługuje, by odzierać ją z wartości głupawymi żartami lub schematycznym smutkiem.
Tegoroczne Zaduszki Wokalne w Kłodzku były szczególnym momentem dla pomysłodawców, animatorów i realizatorów tego spotkania. Agata Bilińska i Roho Konar świętowali 25-lecie swojej wspólnej artystycznej podróży. Przez kilkanaście minut występu obrócili planetę swoich talentów wokół słońca inspiracji, które przetwarzają w głębokie eksploracje wszechświata piękna muzyki. Za każdym razem odnajdują nowe galaktyki pociągające do poszukiwania i odnajdowania najlepszych stron naszej ludzkiej wrażliwości. Na niwie ważnej dla mnie sfery kultury są jak …błękitna planeta dająca estetyczne ukojenie astronaucie zmęczonemu długimi eskapadami w próżni i zimnie. Opatrzność stawia nam na ziemskiej drodze ludzi, których obecność zmienia coś w nas, nawet zmienia nas. Nigdy nie wiemy czy drogi ponownie skrzyżują się, zatem tym większa jest wartość każdego ze spotkań. Nieco z tego światła utrwalonego cyfrowo zostawiam z nadzieją, iż jego promieniowanie jeszcze komuś rozświetli drogę.