Widzowie iluzjonisty ulegają efektom sztuczki i nie mogą wyjść z podziwu dla umiejętności przekraczających nie tylko prawa przyrody czy reguły logiki. Biją brawo i powtarzają, iż widzieli coś niesamowitego. Aplauz wrażenia przekształca w pewność, że to, co było widziane, działo się naprawdę.
Publiczność tego rodzaju pokazów lubi być oszukiwana. Co bystrzejsi usiłują przeniknąć przebieg tricku i przyglądają się otoczce. Bywa, że prestidigator „ujawnia” jakieś elementy swego działania, ale i tak na finale oglądający pokaz mają odczucie, że działo się coś wyłamującego się ze schematów. Pozostają pod przemożnym wpływem serwowanego im widowiska. Tak jest i tak nawet ma być, ale tylko w… cyrku.
W żadnym wymiarze – czy to osobistym, czy wspólnotowym – nie da się udawać na dłuższą metę czegoś, czego nie ma. Pozorowania rzeczywistości nie da się utrzymywać bez końca. Co chroni przed popadnięciem w odmęty fikcji – szczególnie w polityce, ale też w gospodarce? Dobrze jest wiedzieć, a nie tylko widzieć. Jeszcze lepiej jest nie zapominać o tym, jak było, by przewidywać, jak może być.
- W czerwcu 2021 roku politycy Platformy Obywatelskiej sądzili, że znienawidzony przez nich rząd upadnie z powodu operacji „Ghostwriter”, czyli przeprowadzonego przez hakerów ze Wschodu włamania na skrzynkę e-mailową Michała Dworczyka. Aby podgrzać temat, opozycja doprowadziła do zwołania w połowie czerwca tajnego posiedzenia Sejmu, podczas którego rząd przedstawił informację na temat zagrożeń związanych z cyberbezpieczeństwem. Uczestniczyłem w tym posiedzeniu. W przeciwieństwie do niektórych kolegów nie będę, bo nie mogę, opowiadać o jego przebiegu. Mogę jednak powiedzieć, że choć w szczegółach był on inny, niż przedstawiali to politycy PO, PSL, Lewicy czy Konfederacji, to wydźwięk zgadzał się całkowicie z tym, co pisali bazujący na przeciekach sprzyjający opozycji dziennikarze. To właśnie podczas tego posiedzenia prezes Prawa i Sprawiedliwości trafnie przewidział i opisał skalę zagrożenia, z którego nawet najbardziej oporni zdali sobie sprawę 24 lutego 2022 roku.
- Dzielenie ludzi, granie Rosją. A wszystko po to, żeby ukryć własne afery – taki był w tych dniach przekaz Platformy i reszty towarzystwa. Nawet oczywiste przecież stwierdzenia ministra Janusza Cieszyńskiego, że nie można mówić o szczegółach cyberataków i że żadne poważne państwo nie zdradza sposobów zabezpieczenia swoich instytucji, bo wiedza ta „mogłaby być wykorzystana przez wrogie siły, przez hakerów, osoby, które Polsce dobrze nie życzą”, budziło oburzenie i złośliwy rechot.
W Polsce szczęśliwie jest jeszcze spora grupa środowisk i osób (zaliczam tu siebie), które mają nie tylko ograniczone zaufanie, ale które po prostu nie ufają Rosji. Polacy są narodem, a Polska jest państwem, które na przestrzeni kilku stuleci znalazło się tak wiele razy pod okrutną presją wschodniego imperium, że nie da się tego ani wykreślić z kronik historii, ani ze zbiorowej świadomości. Cenzura i manipulacje z lat PRL-u, które część czytających te słowa może pamiętać, nie pokonały w tym względzie efektów nieoficjalnego obiegu informacji i zakazanego kultywowania pamięci. W Polsce skłonność do ulegania możnowładcom Kremla miała i ma nadal negatywne konotacje. Nie oznacza to jednak, że Moskwa nie jest zdolna wyłuskiwać podatnych na jej wpływy i że nie umie przeciągać na swoją stronę tych, którzy chcą się wzbić ponad swoje rzeczywiste potencjały – także polityczne czy gospodarcze.
„Wszystkie pionki Putina” to książka, w której Kacper Płażyński na kilkunastu przykładach obrazuje, jak wirus neopaństwa z centrum w Moskwie infekuje i kolonizuje mentalnie, ekonomicznie, kulturowo, militarnie i politycznie organizmy czy agendy państw oraz ich liderów. Procesy te są nadzwyczajnie skuteczne prowadzone wielopoziomowo. Wywierają niejako magiczny wpływ już nie tylko na uwodzone lub korumpowane struktury czy korporacje, ale także na zwykłych ludzi wpiętych przez obywatelstwo czy inne zależności w systemy tych organizacji. Jednym z tych organizmów toczonych gangreną rusofilii już nie tylko na poziomie upodobań estetycznych, ale znacznie poważniejszych sfer, jest Polska. Nie jedynym – co z reporterskim czy może publicystycznym zacięciem opisuje Kacper Płażyński. Polityczne afiliacje autora mają swoje przełożenie, ale nie przesłaniają ideologicznie opisu faktów, a co najwyżej wyostrzają – według mnie słusznie – interpretacje opisywanych okoliczności. Z ponad 400 stron książki dowiedzieć się można, jak służby podległe carowi współczesnej Rosji zniewalają swoich obywateli i jakie praktyki aplikują innym społecznościom. Jak bardzo to jest groźne, wręcz śmiertelnie niebezpieczne, warto wiedzieć, by nie stać się ofiarą na skalę, której przykłady z lat 1920 i 1939 Polacy pamiętają lub przynajmniej nie powinni o nich zapomnieć.
- Zdaniem specjalisty od wojskowości z PO Tomasza Siemoniaka (…) „najważniejsza jest obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa. (…) Nie wiem, czemu politycy PiS, prezes, tkwią w takim staroświeckim przekonaniu, że na nas uderzy milionowa armia z czołgami. Dziś wystarczy kilkanaście, kilkadziesiąt uderzeń rakietowych (…). Panowie z PiS oddają się projektom, które w przypadku prawdziwego konfliktu nie miałyby większego znaczenia (…). Kto ochroni z powietrza tę 250-tysięczną armię prezesa?” – pytał były szef MON na antenie TVN24. (…) Na marginesie: jak bardzo Siemoniak nie miał racji także w kwestiach fachowych (np. rzekomy brak znaczenia wojsk pancernych i liczebności sił zbrojnych), przekonuje przebieg wojny na Ukrainie.
- Propaganda, prężenie muskułów, poszukiwanie nieistniejących wrogów – ton narracji był niezmienny. „Jarosław Kaczyński przygotowuje Polskę na to, co będzie po stanie wyjątkowym. Przygotowuje Polskę na stan wojenny, przygotowuje Polskę do odparcia wrogów, których sam wymyślił, albo wrogów, których sam znajduje” – opowiadał Krzysztof Gawkowski z Lewicy.
- „Powiem tak: jeśli Bruksela i parlament wypowiedzieli sobie wzajemnie wojnę, to już teraz zostaje nam tylko armię zwiększać i do tej wojny się szykować, bo przecież III wojna światowa tuż, tuż” – śmiał się jeden z liderów PSL Marek Sawicki. Parę miesięcy później do śmiechu pewnie mu już nie było. Mam przynajmniej taką nadzieję.
- Nie piszę o tym w poczuciu triumfu, że to my mieliśmy rację, a oni się mylili. Przeciwnie, dla Polski i świata lepiej byłoby, gdyby wyszło na ich – zagrożenie Rosją okazałoby się wymysłem, trickiem dla odwrócenia uwagi. Ale fakty są nieubłagane: zarówno w 2021 roku, jak i wcześniej, w czasach rządu PO-PSL, my ocenialiśmy sytuację prawidłowo, oni zaś błędnie. W sprawie Rosji my prawie zawsze mieliśmy rację, oni zaś prawie zawsze się mylili. Dlatego my chcemy o wydarzeniach sprzed lutego 2022 roku pamiętać, oni zaś marzą, by wszyscy o nich zapomnieli.
Niniejsze rozważanie jest „metaforycznym esejem” (jak określiła je niedawno jedna z osób czytających moje publikacje w cyklu #BliżejSłowa), podobnie jak dotychczasowe. Wprawdzie treść zdaje się być bardzo dosłowna i wręcz osadzona w okolicznościach, które mogły się jeszcze nie całkiem zatrzeć w pamięci, to jednak i tym razem dobrze się stanie, jeśli nie zatrzymamy się jedynie na kronice zdarzeń, lecz wyciągniemy z nich wnioski na przyszłość. Klimat polityczny w Polsce zmienił się po ostatnich wyborach parlamentarnych tak radykalnie jak po żadnych elekcjach dotąd. Stało się tak (dla zbyt wielu niezauważenie, niemało ludzi to bagatelizuje) między innymi pod wpływem „nie pierwszego i nieostatniego kuszenia” ze strony Rosji. Nawet jeśliby do tej arcyniebezpiecznej politycznej wolty nie doszło, należałoby mieć na uwadze procesy, które drążyły dotąd nawę państwa, a w ocenie wielu ludzi, w tym mojej, na naszych oczach przełamują jej bariery ochronne.
- Kiedy rosyjskie wojska maszerowały na Kijów, na Zachodzie rozpoczęły się lamenty i składanie samokrytyk: „Powinniśmy słuchać Polski”, „Polska ostrzegała nas przed tym, co się dzieje”, „Dlaczego nie uwierzyliśmy Europie Środkowej, gdy mówiła o rosyjskiej bestii”. I tak dalej, i tym podobne. Pół biedy, jeśli tę fałszywą – bo tak naprawdę, to nie Polska przestrzegała, tylko niektóre siły polityczne w Polsce – wersję wydarzeń wpychają w przestrzeń publiczną zachodni politycy i eksperci. Odbierającą dech bezczelnością jest dopiero sytuacja, kiedy na głuchotę Zachodu narzeka, dajmy na to, wymyślający na nowo swoją przeszłość antyrosyjskiego sygnalisty Radosław Sikorski.
- Dlatego nigdy dość powtarzania: w trakcie swoich rządów Platforma Obywatelska nie ostrzegała przed Rosją, tylko robiła z nią reset. A każdego, kto się temu resetowi przeciwstawiał, Sikorski, Tusk i spółka oskarżali o rusofobię, polityczną głupotę albo, sowieckim wzorem, o chorobę psychiczną. (…) Polityka rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz w latach 2007 – 2015 polegała bowiem na tym, by robić wszystko w kontrze do znienawidzonego i wyśmiewanego Prawa i Sprawiedliwości. Tak było również w polityce zagranicznej, szczególnie na jej wschodnim kierunku. „Nasza polityka, jeśli chodzi o kwestie wschodnie, jest czymś dokładnie odwrotnym do tego, co proponowali Kaczyńscy. I dzięki temu jesteśmy skuteczniejsi niż poprzednicy” – puszył się latem 2014 roku, jak zwykle zadowolony z siebie, Donald Tusk. Zupełnie nie przeszkadzało mu, że kilka miesięcy wcześniej, kiedy „ich człowiek w Moskwie” rozgościł się na Krymie i podpalił Donbas, forsowana przez tandem Tusk-Sikorski koncepcja resetu i zbliżenia z Rosją Władimira Putina stała się symbolem skrajnej głupoty politycznej. Według naszego środowiska od samego początku była zaś synonimem zdrady.
Destruktywność i niezmienna skłonność moskowian do żerowania na ościennych terytoriach (współcześnie są one nieustępliwie poszerzane o domeny informacyjne i przestrzeń kosmiczną) nie zmienia się od kilkuset lat. Nic nie wskazuje, by miało się to zmienić w perspektywie najbliższej dekady i nawet następnej (czego nie można wiązać li tylko nie-śmiertelnością Putina, który chce być wcieleniem Lenina i Stalina). W 2014 roku Donald Tusk zachwalał „skuteczność” swoją oraz swojej formacji opartą o antagonizm wobec Jarosława Kaczyńskiego i jego stronnictwa, i tym samym o dobre relacje z Rosją. Jak to makiawelicznie brzmi w 2024 roku, gdy koalicja większości parlamentarnej demonstruje sprawczość, stawiając się w jeszcze ostrzejszej kontrze wobec ugrupowań prawicowych zepchniętych do narożnika opozycji? Czy teraz, choć zasłonięty werbalną antyrosyjskością, konglomerat interesów scalanych przez te same osoby, które dziesięć lat temu i dzisiaj rządzą Polską, jest wolny od uzależnienia ze Wschodu?
Tytuł jednego z trzynastu rozdziałów książki „Wszystkie pionki Putina” – rozdziału skupionego na obrazie sytuacji w Polsce widzianym tuż przed stopklatką wyborów parlamentarnych z października 2023 roku – jest wymowny. Brzmi: „Memoria minuitur nisi exercetur”, czyli „Pamięć słabnie, jeśli się jej nie ćwiczy”. Cała publikacja jest swego rodzaju wademecum po przykładach czy to „pożytecznych idiotów”, czy innych porwanych mentalnie, ekonomicznie lub politycznie liderów i różnych struktur. Przejęcie ich i podporządkowanie celom hegemona nie zawsze jest jasne jak słońce. Bywa (i tak jest najczęściej) przesłonięte warstwą chmur, które nie odbierają nikomu rytmu dnia i nocy, ale też nie dają ożywczego światła.
Skupienie na tym, co widziane w świetle fleszy, jakkolwiek to bywa istotne i może nawet wstrząsać, niech nie odwraca uwagi od tego, co dzieje się w cieniu dezinformacji, a może nawet w mroku nieprawdy. Toczy się zmaganie o przyszłość, w której słabością jest niepamięć.
- TERAZ: Kacper Płażyński, Wszystkie pionki Putina. Rosyjski lobbing, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań, 2023
- POPRZEDNIO: Krzysztof Wojczal, Trzecia dekada. Świat dziś i za 10 lat, Kancelaria Prawna Krzysztof Wojczal, Zielona Góra, 2021
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.