Każdy z każdym, zawsze i wszędzie, byleby do przodu i wygodnie. Brzmi jak plan?
Tak. Tak właśnie wygląda zamysł koniunkturalistów, miłośników ciepłej wody w kranie i smakoszy pieczeni z cudzego ognia wdrapujących się na wyższe piętra po cudzej drabinie. Znacie to? Ja też to znam i nawet widzę stosunkowo często w ostatnim czasie. Nie mają znaczenia imiona, nazwiska, miejsca i etykiety, bo sam schemat postępowania niezależnie od tego, gdzie jest praktykowany, budzi niesmak. To, że jest stosowany przez bywalców salonów, wybrańców ludu i ich popleczników, nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z hipokryzją.
Mniej więcej siedem lat temu pisałem: Plemienność, jaką widzimy w sferze życia publicznego (czy też inklinacje plemienne) bierze się z zagubienia jaźni. Może to zabrzmi zaskakująco, ale siła konfliktów nadająca sporowi trwającemu na niwie wspólnot lokalnych i na poziomie całego narodu, zdaje się być egzemplifikacją istnienia tożsamości, do której ekskluzywne prawo chce sobie przypisać ten czy ów adwersarz jednocześnie odmawiając jej innym. W 2017 roku można było sobie pozwolić na teoretyzowanie wokół tego problemu, ale w 2025 roku dochodzimy do ściany. Co gorsze, zjawisko zmutowało się i powstają… plemiona w… plemionach.
Proszę wybaczyć enigmatyczność tej wypowiedzi, ale naprawdę nie zależy mi na ścieraniu się personalizowaniu problemu, bo wtedy szybko obudzą się demony „myonizmu”. „My” i „oni” szybko wytyczają fronty, chwytają za dostępne środki agresji i w ogóle nie szukają rozwiązania gordyjskiego węzła konfliktu. Uruchamiane są zapasy amunicji „myonizmy”, aby „my” i „oni” przypadkiem nie zorientowali się, że wykonując dyspozycje ministerstwa głupich kroków (pamięta ktoś kabaret Monty Pythona?) nie stają się poważnymi partnerami czy nawet rywalami. „Myonizm” prowadzi do destrukcji, dewastuje nie tylko relacje międzyludzkie, ale też to, co jest lub może być owocem współdziałania. Bronią „myonizmu” jest strach.
Nie popadajmy jednak w pesymizm, bo „myoniści” nie mają monopolu na kształtowanie życia społecznego i nie mają bezgranicznej władzy nad człowiekiem. Mogą nami targać niepewność, obawa czy przerażenie. Nikt z nas nie musi być herosem. Jesteśmy jednak wolnymi ludźmi i kierować się możemy dobrem wspólnym.