Prezydent RP zdecydował wczoraj, że 15 października 2023 roku będziemy wybierać posłów i senatorów na czteroletnią kadencję. Obie strony politycznego dyskursu (są dwie, nawet jeśli ktoś sądzi lub sugeruje inaczej, o czym będzie dalej) wiedzą jednak i w tym są zgodne, iż wynik wyborów wpłynie na bieg spraw publicznych w Polsce i poza nią na znacznie dłużej.
O każdych wyborach, w których od 1989 roku uczestniczę, pisze się i mówi, że są „najważniejsze” i „najtrudniejsze”, a kampanie wyborcze z reguły są oceniane jako „najbrutalniejsze”. Gdy zatem słyszymy czy widzimy podobne frazesy także w 2023 roku, jesteśmy w pewnym stopniu znieczuleni na te diagnozy. Nawet jeśli politycy, politolodzy i komentatorzy wymyślą nowe synonimy mające nadać wyborom nimbu nadzwyczajności, skłonni jesteśmy dystansować się wobec takich opinii do tego stopnia, że w wyborczą niedzielę część z nas wyrzuci do kosza jedno ze swoich najważniejszych obywatelskich uprawnień, jakim jest czynne prawo wyborcze.
Ale, uwaga! Nie ma natomiast obaw, że ci, którzy w elekcji wezmą udział w ramach biernego prawa wyborczego, jako osoby kandydujące do reprezentowania narodu w Sejmie i Senacie, będą robić wiele, by osiągnąć cel swojego ugrupowania i własny. Na czym bazować będą sztaby wyborcze, chcąc: po pierwsze – zmotywować do udziału w wyborach swoich sympatyków, po drugie – zniechęcić do udziału w wyborach swoich oponentów, po trzecie – przeciągnąć na swoją stronę niezdecydowanych? Odpowiedzi na te pytania nie znam.
Na kanwie tego wszystkiego, co działo się w tzw. „prekampanii” nie mam wątpliwości, że na pełnym wizaży wirażu, jakim zawsze są wybory w demokratycznym państwie, miraże będą mnożone w zawrotnym tempie. W jakim celu? Po to, by odwrócić uwagę od rzeczywistych i realnych kwestii ważnych dla społeczeństwa. Najniebezpieczniejszym z miraży będzie kłamstwo. Powtarzane wielokrotnie, nawet dementowane czy prostowane, zostaje w obiegu.
Pióro prezydenckie nie jest czarodziejską różdżką. Będziemy świadkami (także uczestnikami) starcia dwóch opowieści o Polsce. Tu wracam do tezy z pierwszego akapitu – wybory 2023 w Polsce będą już nie tylko starciem, ale – jak wiele na to wskazuje – zwarciem dwóch obozów. Jeden z nich, mocny programowo, utożsamiany z Jarosławem Kaczyńskim i Mateuszem Morawieckim, jako niekwestionowanymi liderami prawicy. Drugi krąg to rozproszona partyjnie, krzykliwa medialnie i praktycznie bezideowa opozycja, na czele której stoją Donald Tusk, Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia, Włodzimierz Czarzasty, Adrian Zandberg i Sławomir Mentzen (chyba wymieniłem wszystkich liderów). Cała ta nomen omen tęczowa parada nie ma wspólnego mianownika poza totalnym głodem władzy. Nie kryją tego zresztą, bo skrót „PiS” odmieniają jak mantrę. W tle jest jednak coś jeszcze gorszego. Oni nie mówią dla kogo tej władzy nad Polską chcą…