Miłość niejedno ma imię – to znaczy… ile? Kochać, to znaczy… Kto kocha, ten… Z miłości można… Bez miłości… Miłość to…
Idealizowanie i trywializowanie to dwa bieguny odnoszenia się ludzi do miłości. Ta – chyba – najczęściej stawiana na piedestał, ale też – chyba – równie często kwestionowana wartość, stawia człowieka wobec najwyższych wymagań i najniższych instynktów. Umożliwia człowiekowi najszlachetniejsze i najpodlejsze zachowania. W sposób trudny do logicznego opisania pozwala oszukiwać pod pozorem wzniosłych słów i gestów, ale też pod impulsem fałszu i pogardy wyzwala poświęcenie.
W tej kontrapunktowej panoramie warto dostrzec, że miłość jest uznawana za coś zewnętrznego dla człowieka. Jest stanem dawanym lub odrzucanym, przyjmowanym i dzielonym, stanowi rodzaj toni, w jakiej istota ludzka zanurza się, powietrza, jakim oddycha, czy udzielającej się wibracji. Miłość tak rozumiana nie pochodzi od człowieka, nie jest wytworem jego woli, ogarnia jego uczucia i myśli niejako „bez zgody” i nie włada człowiekiem „na żądanie”. Temat dla teologów lub filozofów – powie ktoś, a inny doda – dla poetów lub pięknoduchów. A jednak każda i każdy z nas budzi się i zasypia w dostatku lub deficycie miłości. Wielu z nas mniema, że przeciwieństwem miłości jest nienawiść. Jak jest naprawdę?
- Świadomość krótkotrwałości życia, faktu, że człowiek rodzi się niezależnie od swojej woli, że umrze przed tymi, których kocha, albo, że oni umrą przed nim, świadomość swojej samotności i wyodrębnienia, swojej bezbronności wobec sił przyrody i społeczeństwa – wszystko to czyni jego odosobnione, z niczym niezwiązane istnienie więzieniem nie do zniesienia. Człowiek postradałby zmysły, gdyby nie mógł się uwolnić z tego więzienia, wyjść z niego, zjednoczyć się w tej czy innej formie z ludźmi, z zewnętrznym światem. Poczucie osamotnienia wywołuje niepokój; stanowi ono w istocie źródło wszelkiego niepokoju. Jestem osamotniony znaczy, że jestem odcięty, że nie mogę wykorzystać moich ludzkich możliwości. Być samotnym to znaczy być bezradnym, nie móc czynnie zmierzyć się ze światem – rzeczami, ludźmi. To znaczy, że świat może mnie zaatakować, podczas gdy ja nie mogę się bronić.
- Tak oto samotność staje się źródłem intensywnego niepokoju. Rodzi ona nadto uczucie winy i wstydu. I właśnie to poczucie winy i wstydu osamotnienia wyrażone zostało w biblijnej historii Adama i Ewy. Potem jak Adam i Ewa jedli z „drzewa wiadomości dobrego i złego”, potem okazali się nieposłuszni (nie ma dobra i zła, jeśli nie ma możliwości nieposłuszeństwa), potem (…) spostrzegli, że „byli nadzy i zawstydzili się”.
„O sztuce miłości” Erich Fromm pisał w 1956 roku i chociaż nie brakuje sporów wokół inspiracji samego autora i niektórych tez książki, to z jej prawie 150 stron da się wydobyć całkiem sporo spostrzeżeń. Ich osią jest miłość i chociaż formułowane są przez psychologa i psychoanalityka (nota bene zasadnie krytycznego wobec twórcy teorii psychoanalizy), to jednak ich swoista lekkość nadaje im cenny walor przyswajalności. W kilku rozdziałach mowa jest między innymi o miłości braterskiej, matczynej, erotycznej i samego siebie. Jest także część poświęcona miłości Boga. Erich Fromm porusza również zagrożenie miłości we współczesnym zachodnim społeczeństwie i wyprowadza praktyczne wnioski dla czytelnika.
Mnie najbardziej zainteresowała, gdy czytałem tę książkę po raz pierwszy mniej więcej trzydzieści lat temu, analiza teorii miłości. Sądzę bowiem, że od możliwie jasnego obrazu miłości zależy moc jej doświadczania. Wprawdzie książka Ericha Fromma to już prawie biblioteczny eksponat, ale zadziwiająco trafnie jej autor ustawia pryzmat, przez który mamy zobaczyć barwy miłości. Punktem wyjścia czyni bowiem zjawisko samotności, która jest nieznośnym ograniczeniem i bólem człowieka. Dla uwolnienia się z niej jest tylko jedna droga.
- Miłość jest działaniem, zastosowaniem ludzkiej siły, mogącym się przejawiać jedynie w warunkach wolności, nigdy zaś z przymusu. Miłość to działanie, a nie bierne doznawanie.Czynny charakter miłości można najogólniej określić zdaniem, że kochać to przede wszystkim dawać, a nie brać.
- Dawanie jest najwyższym wyrazem mocy. W samym akcie dawania doświadczam mojej siły, bogactwa, mojej potęgi. To doznanie wzmożonej żywotności i mocy napełnia mnie radością. (…) Dawanie jest bardziej radosne niż otrzymywanie nie dlatego, że jest utratą czegoś, lecz dlatego, że w akcie dawania przejawia się moja żywotność.
- Nie jest bogaty ten, kto dużo ma, lecz ten, kto dużo daje. Ten, kto jedynie gromadzi, kto zamartwia się z powodu jakiejś straty, jest w sferze psychologicznej biednym, zubożałym człowiekiem, niezależnie od tego, ile posiada. Ktokolwiek potrafi dawać z siebie – jest bogaty. (…) Najważniejszą dziedziną, w której człowiek może coś dać człowiekowi, nie jest sfera rzeczy materialnych, lecz ściśle ludzkich. Co daje jeden człowiek drugiemu? Daje siebie, to, co jest w nim najcenniejsze, daje swoje życie.
Mam wrażenie, że – choć zbudowana jedynie w oparciu o psychologię – tak sformułowana konstytucja miłości wyznacza jednoznacznie i dobitnie wektor myślenia i praktykowania miłości. O ile z początkowych uwag tego rozważania można byłoby sądzić, że miłość jest stanem zewnętrznym dla człowieka, to teraz już wiemy, że jest także jego wewnętrznym usposobieniem. Niezmiernie to ważne spostrzeżenie, bo już czytelny jest horyzont doświadczania miłości rozciągający się pomiędzy osobami, a tym samym uwalniający je z samotności. Nie zapominajmy bowiem, że osamotnienie więzi człowieka, podczas gdy miłość człowieka wyzwala. Nie dzieje się to jednak tylko pod wpływem słów.
- Czynny charakter miłości – poza elementem dawania – ujawnia się w tym, że zawsze występują w niej pewne podstawowe składniki wspólne dla wszystkich jej form. Są to: troska, poczucie odpowiedzialności, poszanowanie i poznanie.
- Miłość oznacza troskę (…) jest czynnym zainteresowaniem się życiem i rozwojem tego, co kochamy. Jeśli nie ma tego czynnego zainteresowania, nie ma miłości.
- Troska i zainteresowanie prowadzą (…) do poczucia odpowiedzialności. (…) Odpowiedzialność w swym prawdziwym znaczeniu jest aktem całkowicie dobrowolnym; jest moją potrzebą zaspokojenia wyrażonych lub niewyrażonych potrzeb drugiej istoty ludzkiej. Być „odpowiedzialnym” znaczy być zdolnym i gotowym do „odpowiadania” na ten apel.
- Odpowiedzialność mogłaby łatwo wyrodzić się w chęć panowania i posiadania, gdyby nie istniał trzeci składnik miłości: poszanowanie. Poszanowanie nie wypływa ani ze strachu, ani z grozy; oznacza ono zdolność przyjmowania człowieka takim, jakim jest, zdawania sobie sprawy z jego niepowtarzalnej indywidualności. (…) Chcę, aby kochana osoba rosła i rozwijała się dla jej własnego dobra i w sposób odpowiedni, a nie po to, aby mi służyć. (…) Poszanowanie może istnieć wyłącznie w oparciu o wolność: „l’amour est l’enfant de la liberté”, jak mówi francuska pieśń: miłość jest dzieckiem wolności, nigdy zaś ujarzmienia.
Te prawidłowości tworzą tkankę, bez której nie ma mowy o tym poziomie odniesień międzyludzkich, jaki nazywamy miłością. Nie wyczerpują jednak palety kryteriów pozwalających identyfikować miłość. Jest jeszcze jeden probierz opisany przez Ericha Fromma. W moim przeświadczeniu najgłębszy, bo niejako wykracza poza ścisłe trzy już wymienione definicje. Przyznam, że najbardziej mnie poruszył…
- Nie można szanować człowieka, jeżeli się go nie pozna; troska i odpowiedzialność byłyby ślepe, gdyby nimi nie kierowało poznanie. Poznanie byłoby pozbawione treści, gdyby jego motywem nie było zainteresowanie. (…) Poznanie ma jeszcze jeden i to bardzo zasadniczy związek z miłością. Podstawowa potrzeba zespolenia z drugim człowiekiem tak, aby móc wydostać się z więzienia własnej samotności, jak najściślej łączy się z innym charakterystycznym ludzkim pragnieniem, z chęcią poznania „tajemnicy człowieka”. (…) Im bardziej próbujemy zgłębić naszą istotę albo istotę kogoś innego, tym bardziej wymyka się nam cel poznania. A jednak nie możemy się pozbyć pragnienia przeniknięcia tajemnicy duszy człowieka, dotarcia do tej najtajniejszej komórki, która jest „nim”.
Miłości nie da się zamknąć, jak chcieliby niektórzy, w procesach chemicznych rozgrywających się w mózgu czy biologii ciała. Nie można jej także ograniczyć do ram fenomenów psychiki, odzwierciedlających myślenie i uczucia człowieka. Nawet osoba najbardziej impregnowana na sferę wartości wyższych nie może zredukować miłości do okoliczności podlegających miarom materii. W jakimś sensie wracamy więc do punktu wyjścia niniejszego rozważania, gdzie dostrzegaliśmy zewnętrzne źródło miłości. Tym razem jednak zauważyć można także jego zewnętrzny cel.
Ludzie są stworzeni do spotkania. Poznając osobę lub dając się poznać, opuszczają mrok samotności. Światło miłości ma moc wszechogarniającą i w życiu człowieka wtedy zaczyna się dzień bez zmierzchu.
- TERAZ: Erich Fromm, „O sztuce miłości”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1971
- POPRZEDNIO: Nassim Nicholas Taleb, „Antykruchość. Jak żyć w świecie, którego nie rozumiemy”, Wydawnictwo ZYSK i S-KA, Poznań, 2020
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.