Nie dołączyłem dzisiaj do fanklubu pączka. Kolejka potwornie długa, pogoda byle jaka i chociaż „pączkarnia” przy ul. Świdnickiej we Wrocławiu słynie z fantazyjnych produktów, a mijając ją czułem błogi aromat, nawet nie zwolniłem kroku.
Cóż powiedzieć wszystkim tym, którzy dzisiaj pokonali antypączkowe apele dietetyków? Jako wielbiciel wszystkiego, co słodkie, trochę wam zazdroszczę, a trochę współczuję. Smak prawdziwego pączka z nadzieniem o różanym smaku, jest rozkosznym doznaniem. Co do tego nie mam wątpliwości najmniejszych. Jakże jednak zatrzymać się na jednym okrągłym, pysznym, słodkim, nieco ciepłym, miękkim, pulchnym, dużym lub tym bardziej małym pączusiu. A gdy już człowiek, nawet popijając gorzką kawą, skonsumuje kolejnego, to wówczas jakaż może być przeszkoda, by nie sięgnąć po jeszcze jednego. I w jakimś momencie następuje, bo nastąpić musi, uczucie „więcej nie mogę”. Jakże wówczas musi być smutno, gdy mdlące uczucie trafia w pokłady rozumu, który stawia tamę obżarstwu. I jak musi być ckno, gdy widzi się innych ludzi, którzy jeszcze jednego pączka mogą spożyć. A tak – nie zjadłem ani jednego i zawsze mogę sobie odpuścić, podczas gdy inni też muszą sobie odpuścić, tyle że w drugą stronę.
No dobra. Nie o pączkach myślę, choć one stały się nośnikiem przesłania. Dobrze jest jeszcze coś móc – nie tylko zjeść.