Każda rodzina jest podobna do drzewa. Gdzieś głęboko ma swój rozgałęziony korzeń, gdzieś wysoko pną się gałęzie sięgające po przyszłość, a na wysokości wzroku mamy pień, który jest niczym rdzeń spajający minione i przyszłe pokolenia.
Pewien czas temu (liczony w latach) zabierałem się za szkicowanie drzewa genealogicznego naszej rodziny. Zapał miałem jednak słomiany i poddałem się presji bieżących spraw. Od kilku dni już nie mam kogo zapytać jak to było o pokolenie wstecz i wcześniej. Wczoraj jednak zrodziła się na nowo ta myśl. Spotkaliśmy się w kręgu rodzinnym i choć okoliczność była przejmująco bolesna i miejsce nie tchnęło optymizmem, to jednak siła rodzinnej więzi była silniejsza. Dzięki temu wróciła idea, by pozbierać to, co pamiętamy, mamy w naszych notatkach czy pamiątkach i scalić w sposób pozwalający naszym dzieciom i wnukom poznać korzenie rodziny. Nasza wczorajsza rozmowa pokazała jak bardzo wiele jest pytań o dzieje rodziny, jaki jest głód wiedzy o biografiach jej członków i pragnienie zaczerpnięcia z bogactwa doświadczeń naszych przodków.
Dlaczego to jest ważne? Dobrze jest wiedzieć skąd idziemy, bo wtedy lepiej widzi się cel, do którego zmierzamy. Nie chodzi o oglądanie się za siebie. Trzeba jednak wiedzieć kto i co nam podarował, bo dzięki temu jesteśmy. Na tym polega potęga rodziny. Łańcuch pokoleń trwa. I ma swój cel…