Nigdy nie jest dość powtarzać, że separowanie polityki od moralności jest zgubne nie tylko dla polityków. Jeszcze bardziej fatalny, niekiedy wręcz tragiczny, w skutkach jest rozdział polityki od chrześcijaństwa. Równie koszmarne są próby przekształcania religii w politykę i polityki w religię oraz instrumentalizacji w którąkolwiek stronę.
Są to bowiem dwie odmienne domeny, chociaż ich wzajemne przenikanie jest nie tylko pożyteczne, ale wręcz nieodzowne. Nie będę tutaj teraz przytaczać przykładów z historii dowodzących, że politycy inspirowani autentycznym katolicyzmem kreowali fakty i procesy służące wspólnotom i społecznościom, w jakich żyli. Obiektywnie trzeba jedynie przyznać, że nie zawsze, jeśli nie częściej, kończyło się to bezpośrednio dla nich po ludzku niedobrze, a niektórych znajdujemy nawet w kanonach świętych i błogosławionych Kościoła.
Czas, abyśmy odważnie z naszą uczciwością wyszli z różnych zakamarków, z zacisza naszych domów, z półmroku kościołów. Najwyższy czas – uczciwość i wierność Bożym przykazaniom – zacząć czynić normą życia społecznego, gospodarczego i politycznego. To z kolei słowa, które na platformie X zamieścił kilkanaście dni temu ksiądz biskup diecezji świdnickiej Marek Mendyk. Będziemy bronić wiary chrześcijańskiej w naszych szkołach, w armii, miejscach pracy, szpitalach i budynkach rządowych. Nigdy się nie zawahamy w obronie praw do wolności religijnej, podtrzymywania godności życia ludzkiego i w obronie Boga w miejscach publicznych. Słowa te pochodzą z niezwykłego dokumentu. To fragment przesłania, jakie na Wielki Tydzień 2025 roku zamieścił na oficjalnym serwisie państwowym prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Donald Trump.
Zapewne może kogoś zaskakiwać zestawianie słów tak odległych od siebie osób. Doszliśmy jednak – jak przeczuwam – do takiego punktu dziejowego, w którym wzajemna autonomia polityki i chrześcijaństwa musi przybrać postać synergii. W XXI wieku, na półmetku jego trzeciej dekady, ponad tysiąc lat od chrztu Polski i tysiąc lat od nadania Polsce korony, a więc w drugim już milenium państwowości, należy stawiać sprawę jasno. Polska jest krajem chrześcijańskim, bo dzięki chrześcijaństwu stała się państwem. Nie wdając się w meandry czy detale historii, a jedynie zatrzymując uwagę na naszym etapie dziejów polskości, odrzucanie chrześcijaństwa oznacza wyrzekanie się najlepszej z możliwych wizji przyszłości Polski. Więcej! Nic, tak bardzo jak chrześcijaństwo, nie inspiruje do pozytywnego i odpowiedzialnego udziału w życiu politycznym, ale w każdej innej sferze życia. Wszelka połowiczność (symetryzm?) ma cechy kapitulacji. Może nawet wyrzeczenia się…
Obawa przed konfrontowaniem się z tymi, którzy negują chrześcijaństwo, którzy nie wierzą w obecność Pana Boga, którzy nie znoszą Kościoła i tego, co się im z katolicyzmem kojarzy, jest… spóźniona. To przeciwstawienie trwa i nie jest czymś nowym. O „znaku, któremu sprzeciwiać się będą” czytamy przecież już w ewangelicznych relacjach z pierwszych dni życia Jezusa (Łk 2,34), a co dopiero mówić o radykalnym sprzeciwie, który zapowiadał sam Jezus: „Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził” (J 15,18). Przypomniałem sobie myśl sprzed kilku zaledwie dni, wypowiedzianą podczas Drogi Krzyżowej ulicami mojego rodzinnego miasta: Możesz swojemu życiu się tylko przyglądać, być jakby na zewnątrz. Możesz również się zaangażować i iść tam, gdzie widzisz wartości, niezależnie od tego, co inni powiedzą i jak zareagują.
Wszystko, co było w przeszłości i jest obecnie negowaniem lub usiłowaniem anihilacji chrześcijaństwa to mniej lub bardziej okrutne, cyniczne, systemowe lub bezmyślne powtarzanie tego samego buntu, o jakim czytamy w Ewangelii. Jeśli zatem nie mamy stanąć pod ścianą skazanych na kruchty intelektualne, etyczne i estetyczne, musimy najpierw nie dać się zepchnąć do katakumb wiary. „Cóż więc na to powiemy? Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8,31).