„Pewnego dnia pojawi się polityk tak oddany prawdzie, że będzie za nią podążał świadomy tego, iż czyniąc to zmierza w kierunku porażki. Tego dnia nastąpi przywrócenie polityki zasad; tego dnia nastąpi również odrodzenie narodu.”
Konfrontacja prawdy z kłamstwem na niwie polityki w coraz mniejszym stopniu przesądza o wynikach wyborów. Demokracja coraz bardziej żywi się zasobami z domen socjologii i psychologii, a zawiadujący kampaniami wyborczymi bezpardonowo i ostentacyjnie aplikują do nich mechanizmy ze sfer marketingu i socjotechniki. Politycy redukują się lub są redukowani przez swoich doradców do kategorii produktów i to z akcentem na opakowanie, a nie na jakość. Media, zamiast być pośrednikiem i weryfikatorem zamieniają się w hurtownie bańkowego kontentu. Jaką rolę mają w tym wszystkim głosujący i czy w ogóle są jeszcze wyborcami? Stają się już bardziej klientami, fanami albo, co gorsza, członkami klubów wzajemnej adoracji przekształcającymi się w owczy pęd? Jest jeszcze grupa ludzi kierujących się świadomym rozeznaniem, osobiście wypracowanym przekonaniem oraz ważących wartość składanych im przez kandydatów deklaracji nie poddaje się perswazji kampanijnych sloganów i emocjonalnych drgań!
Nierównowaga pomiędzy oboma „sektorami” osób korzystających z czynnego prawa wyborczego ma znaczący i narastający w naszych czasach wpływ na wyniki wyborów. Łatwo się o tym przekonać zarówno przed dniem wyborów, jak i po nim, gdy jedni popadają w konwulsje samozadowolenia, a inni ulegają ciężarom samooceny. Dla jasności dodam, że owa dychotomia nie musi się pokrywać z linią podziałów politycznych, choć osobiście mam wrażenie, że różnice są znikome, gdy spojrzeć na mnożące się w Polsce rowy tektoniczne, które wypierają konieczne dla optimum spokoju społecznego i naturalne dla zdrowej demokracji linie demarkacyjne.
- Autorem słów, które zacytowałem na wstępie jest arcybiskup Fulton J. Sheen, o którego pasjonujących wystąpieniach w mediach elektronicznych wspominałem przy okazji rozważania książki jego autorstwa „Komunizm i sumienie Zachodu”. Nota bene Kościół czeka na odwieszenie decyzji papieża Franciszka, który w kontrowersyjnych okolicznościach wstrzymał jego beatyfikację, podczas gdy profetyczne, a wręcz mesjanistyczne homilie i wykłady amerykańskiego kapłana są wciąż wielką inspiracją.
- Zapytałem bliskie mi osoby, jak rozumieją myśl zawartą w obu zdaniach. Byliśmy zgodni, że o ile pierwsze ze zdań brzmi bardzo realistycznie.
- Drugie jawi się raczej jako tzw. „myślenie życzeniowe” i mieliśmy zróżnicowany poziom nadziei na spełnienie się w przewidywalnym czasie tchnącej romantyzmem wizji prymatu dobra wspólnego.
- Opinie były nieco podzielone od obawy o los polityków wiernych prawdzie po pewność, że tacy ludzie wśród polityków są, choć stanowią elitę i bywają skrajnie niesprawiedliwie oceniani. W przeciwieństwie do oświetlonych fleszami i oplecionych mikrofonami polit-celebrytami epatującymi samouwielbieniem w swoich mediach społecznościowych.
Kilka dni temu, w trakcie wieczoru wyborczego usłyszałem, że kieruję się zbyt często wspomnianym wyżej „myśleniem życzeniowym” i przez to rzekomo nie umiem formułować realnego planu osiągania krótkoterminowych celów w polityce. Mój adwersarz zapewniał, że „jego wcześniej przemyślana i spisana strategia spełnia się minuta po minucie, a rano zobaczę jej sukces”. Miała to chyba być aluzja do nietajonego przeze mnie sceptycyzmu wobec całego toku działań kumulujących się w naszej lokalnej samorządowej kampanii wyborczej. Prognozy mojego szacownego rozmówcy nie spełniły się, a mój krytyczny osąd okazał się być adekwatny do rzeczywistości, gdy po przepowiadanym przeze mnie 48 godzin wcześniej upojnym wieczorze wyborczym poznaliśmy w trakcie twardego powyborczego poranka wyniki wyborów. Nie mam z tego powodu ani grama satysfakcji, ale ten wątek tym razem opuszczę.
Czeka nas wysoki prób głębokiego kryzysu, którego objawy w systemie demokratycznym – cokolwiek sądzić o jego niezastępowalności – są widoczne coraz ostrzej. Demokrację zastępuje się bowiem na naszych oczach i bez większego sprzeciwu idiokracją. To zaś w linii prostej prowadzi ochlokracji. To stan charakterystyczny dla krajów czy systemów znanych nam spoza kultury Zachodu lub z okresów głęboko historycznych. W naturalny sposób taki stan zradykalizuje nastroje społeczne i może doprowadzić do wrzenia, czego skutki mogą być opłakane dla zwykłych ludzi.
Obstaję przy poglądzie, że w polityce pierwszeństwo mają cele, a nie środki, które celów nie uświęcają.