Uciekamy od trudnych tematów, długich tekstów, skomplikowanych wypowiedzi. Niechętnie przyjmujemy złe wiadomości i dystansujemy się od osób, które mówią o problemach wymagających rozwiązania. Miłe obrazki, łatwe zdania, przyjemne obietnice i zwalnianie nas od trosk odbieramy z lubością. Łakomie trawimy puste obietnice, po czym doświadczamy niestrawności zawodu, gdy ujawnia się ich pustka.
Naturalne poniekąd odruchy ochronne separują nas od nadmiernych obciążeń codzienności. Stwarzają bufor chroniący przed moralnymi, psychicznymi czy fizycznymi przeciążeniami. Kruchość tej mentalnej bańki jest jednak ewidentna, o czym przekonujemy się, gdy „piorun z jasnego nieba” uderza w nas bezpośrednio, gdy doznajemy skutków zderzenia z rzeczywistością taką, jaką ona jest. Człowiek – wcześniej czy później – staje wobec sytuacji, na które nie ma wpływu lub już nie ma wpływu. Te okoliczności kierują myślenie i uczucia ku wcześniej niewidzianym prawdom. Jedna z nich napomina, że światem, a szczególnie życiem ludzi, nie rządzi przypadek.
- Wyobrażenie o świecie jako systemie tańczących atomów i o życiu jako rezultacie mechanicznego nagromadzenia najdrobniejszych zmian substancji – takie wyobrażenie nie mogło już zadowolić ani jednego myślącego umysłu. Ludzkość na zawsze wyrosła z tych filozoficznych powijaków. Z drugiej strony staje się jasne, że wyrosła ona również z dziecięcej zdolności do naiwnej, spontanicznej wiary. (…) Kiedy ludzie myślący w swojej ogromnej większości pozostają zupełnie niewierzący, to nieliczni wierzący stają się wszyscy z konieczności również myślącymi, spełniając zalecenie apostoła: bądźcie dziećmi w sercu, ale nie w umyśle (por. 1 Kor 14,20).
- (…) Pewien człowiek niezwykły (…) doświadczając w sobie samym ogromnej siły ducha (…) miał jasny umysł ukazujący mu zawsze prawdę, w którą należy wierzyć: dobro, Boga, Mesjasza. I wierzył w to, ale kochał tylko siebie samego. Wierzył w Boga, ale w głębi duszy mimo woli i instynktownie dawał pierwszeństwo przed Nim sobie. Wierzył w Dobro, ale wszechwidzące oko Wieczności wiedziało, że człowiek ten pokłoni się złej mocy, skoro go ona tylko spróbuje przekupić – nie ułudą uczuć i niskich namiętności, nawet nie subtelną przynętą władzy, lecz jedynie poprzez bezgraniczną miłość własną.
Zbliżając się ku finałowi drugiego cyklu #BliżejSłowa postanowiłem zaprosić czytających te słowa do udziału w pasjonującej grze, którą na styku rozumu i wiary rozegrał Włodzimierz Sołowjow w „Krótkiej opowieści o Antychryście”. Przypomniał mi o tym tekście nie tak dawno jeden z Czytelników. Gdy po latach raz jeszcze przeczytałem ową mieszczącą się na ponad 30 stronach nowelę, uznałem, iż dobrze byłoby zwrócić na nią uwagę szerszego kręgu osób. Nie chcę zdradzić fabuły, więc przywołuję tu wycinki będące wyłącznie jednymi z mnóstwa „kropek”, które dopiero po połączeniu w wyobraźni studiującego diagnozę cywilizacji kreować mogą pejzaż niepokojący i zarazem niepozbawiony nadziei.
Uwaga! Napisaną w 1899 roku „Krótką opowieść o Antychryście” czyta się jakby wyszła spod pióra (klawiatury) dzisiaj. Jest szokująco profetyczna. Uzmysławia uwodzicielską moc trendów cywilizacyjnych, jakich jesteśmy świadkami i uczestnikami współcześnie. Autor – rosyjski myśliciel i poeta, wyznawca prawosławia dążący do autentycznego zjednoczenia światowego chrześcijaństwa – zmarł rok po opublikowaniu tego niezwykłego tekstu. Do nadzwyczajnie głębokich myśli Włodzimierza Sołowjowa wracali w swoich wypowiedziach św. Jan Paweł II i Benedykt XVI, a nawet obecny papież Franciszek.
3-tomowy „Wybór pism” Włodzimierza Sołowjowa, którego częścią jest „Krótka opowieść o Antychryście” to fascynująca podróż przez mistykę i filozofię przeniknięte na wskroś duchem chrześcijaństwa. Zaskakująco pasjonująca może być ta droga dla niepewnych swojej wiary, a nawet dla określających się jako niewierzący. Mocno dotknie uważających się za wierzących, a żyjących jakby Pana Boga nie było. Ta właśnie kwestia zdaje się być kluczowa tak w przesłaniu Włodzimierza Sołowjowa z XIX wieku, jak i w naszej XXI-wiecznej mentalności nasyconej indywidualizmem, przed którym nie chronią deklaracje wierności wartościom zwanym chrześcijańskimi przez jednych, a humanistycznymi przez innych. Na tym polu pomieszanie znaczeń jest nawiasem mówiąc gigantyczne…
- Wynosząc siebie ponad Chrystusa, człowiek uzasadnia to takim rozumowaniem: „Chrystus, głosząc i urzeczywistniając w swoim życiu dobro moralne, naprawiał ludzkość, ja zaś jestem powołany do tego, aby być dobroczyńcą tej częściowo naprawionej, częściowo nienaprawionej ludzkości. Ja dam wszystkim ludziom wszystko, co im potrzebne. Chrystus jako moralista dzielił ludzi na dobrych i złych, ja połączę ich za pomocą dóbr jednakowo potrzebnych dobrym i złym. Będę prawdziwym przedstawicielem tego Boga, który każe świecić słońcu nad dobrymi i złymi, który spuszcza rosę na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Chrystus przyniósł miecz, ja przyniosę pokój. On groził ziemi strasznym sądem ostatecznym – ale przecież ostatecznym sędzią będą ja, a mój sąd będzie nie sądem prawdy tylko, lecz sądem łaski. (…) Wszystkich wyróżnię i każdemu dam według jego potrzeb”.
- – Dlaczego (…) Antychryst tak nienawidzi Boga, choć sam jest w istocie dobry, a nie zły. – Otóż to właśnie, że nie w istocie. Antychrysta nie da się przedstawić samymi tylko przysłowiami. Można go przedstawić przy pomocy jednego, i to niezwykle prostego przysłowia: „Nie wszystko złoto, co się świeci”. Blasku ma przecież fałszywe złoto aż nadto, zaś rzeczywistej mocy – żadnej.
Odwrócenie hierarchii i odmiana znaczeń mają przyczynić się do tego, że świat i międzyludzkie relacje staną się idealnie doskonałe? Tak – taki był i jest zamysł człowieka nowoczesnego, postępowego, dążącego do osiągnięcia wszelkiej maści sukcesów, spragnionego uwielbienia i absolutnej niezależności. Nie – utopijność i upiorność takiego stanu, potwierdzana historią rewolucji, wojen, przewrotów i wszelkich innych modernizacji czy progresizmów, jest twardą przestrogą przed ubóstwieniem człowieka. Jesteś / jesteśmy postawieni wobec zasadniczego wyboru. Stawiasz / stawiamy siebie na piedestale lub klękasz / klękamy przed ołtarzem. Nie ma tu przestrzeni na światłocień, na szarość, na nijakość, na ambiwalencję.
Gdy otwartość staje się radykalizmem, a radykalizm przeistacza się w otwartość, chaos jest nieunikniony. Tylko przyjęcie łaski jest początkiem ładu nadającego życiu wartość przekraczającą ograniczenia materii i czasu.
- TERAZ: Włodzimierz Sołowjow, Wybór pism, Wydawnictwo „W drodze”, Poznań, 1988
- POPRZEDNIO: „Raport o stratach wojennych poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej 1939 – 1945”, Instytut Strat Wojennych im. Jana Karskiego, Warszawa, 2023
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.