Nie jesteśmy nieomylni i to niezależnie od płci, wieku, życiowego doświadczenia czy nabytej wiedzy. Wszyscy możemy się mylić, a konfrontowanie przyjętych twierdzeń z rzeczywistością powinno być chlebem codziennym szczególnie, gdy ich konsekwencje mają wpływ na los innych osób. Wśród omylnych ludzi są też politycy, a ich błędy – jak wskazuje historia – miewają fatalne skutki.
Błędów polityków nie należy utożsamiać z sytuacjami, w których politycy rozmijają się z prawdą świadomie, gdy motywowani względami oportunistycznymi czy zwyczajnym kunktatorstwem. Jeśli bowiem polityk kłamie świadomie, to przez to już przestaje być politykiem. Może nadal pełnić rozmaite funkcje publiczne, może nawet wygrywać kolejne wybory i awansować w swojej partyjnej korporacji. Świadome wypowiadanie nieprawdy nie jest cechą nobilitującą człowieka, tym bardziej dezawuuje osoby podające się za polityków. Politycy są osobami, które nieustannie podejmują decyzje dotyczące innych ludzi (nawiasem mówiąc, gdy zajmują się sobą / są skoncentrowani na sobie, odrywają się od wyborców). Prawdomówność jest zatem warunkiem sine qua non ich wiarygodności.
Inny charakter mają sytuacje, w których politycy wygłaszając poglądy, regulując zasady prawa, a przede wszystkim kreśląc wizje rozmaitych spraw – mylą się. Sprawa komplikuje się, gdy ich mylne poglądy czy błędne decyzje są absorbowane stając się przekonaniami dziesiątek, setek, tysięcy czy milionów ludzi. Rzecz staje się jeszcze bardziej złożona, jeśli rozstrzygnięcia przesądzane głosowaniami czy decyzjami wchodzą do obrotu prawnego i tym samym stają się regułami, na podstawie których funkcjonują społeczności i ich instytucje. Prawo stanowione można zmieniać, ale skutków już wprowadzonych przepisów bywają nieodwracalne. Proces kształtowania idei politycznych, następnie ich formalizowania, a już zwłaszcza stosowania (tu na marginesie bierzmy pod uwagę czynnik represywny prawa) jest narażony na błędy. Chowaniem głowy w piasek byłoby tkwienie w przeświadczeniu, że politycy (nawet „ci nasi”) nie mylą się, nie działają w oparciu o nieprawidłowe dane, nie kierują się partykularyzmem. Kwestią dyskusyjną jest margines tego błędu, jego powtarzalność i – oczywiście – zdolność wycofywania się z nieprawidłowo obranego kierunku oraz wola naprawienia ewentualnych szkód. Politycy bardzo niechętnie przyznają się do błędów w obawie o utratę zaufania wyborczego.
Zarówno świadome kłamstwo jak i nieświadomie popełniany błąd konotują się ujemnie. Jednakże w polityce są dwie warstwy: fakty i to, jak fakty są postrzegane. Myślę w tym miejscu głównie o tym, że wyborcy są niestety oswojeni z kłamstwem polityków (słyszy się niekiedy, że politycy zawodowo kłamią, choć z tym uogólnieniem nie zgadzam się). Elektorat to swoista zbiorowość skłonna traktować kłamstwo swoich idoli jako immanentną część gry politycznej, co z kolei deprecjonuje ich samych. Mówiąc inaczej: wyborcy chcą słyszeć coś miłego, są gotowi identyfikować z innymi za cenę nieprawdy. Dochodzi nawet do wypierania prawdy i odrzucania mówiących prawdę. Wiele spraw rozwiązuje się jak pod czarodziejską różdżką – mniemają.
Szczęśliwie nie wszyscy skazują się na iluzję. Jest całkiem spora grupa obywateli w społecznościach mikro i makro, którzy mają otwarte oczy, dobry słuch, niezłą pamięć i sprawną wyobraźnię. Ta część mieszkańców gminy czy członków narodu (obywateli państwa) bierze pod uwagę możliwość popełniania błędu przez swoich liderów (przywódców).
Z błędu trzeba wyjść czym prędzej. Zanim będzie za późno…