Kąpanie się w wannie napełnionej ciepłą i aromatyczną wodą jest niewątpliwie przyjemnością. Gdy na krawędzi stoi lampka szampana, nie trzeba patrzeć na zegarek, to można się nawet błogo zdrzemnąć i nawet poddać się czarowi sennych marzeń, po czym przebudzić się w zimnej i mętnej toni. Prysznic nie pozwala na pluskanie się, zakłada dynamikę i ożywia człowieka, choć też można używać rześkich woni mydła. Odnosząc powyższą metaforę do pojęcia #miasto2_0 trzeba powiedzieć jasno i wyraźnie…
…dla rozwoju tkanki miejskiej stanowionej przez mieszkańców i kreowane przez nich wartości niematerialne oraz dobra materialne, niezbędna jest „wielka idea”. Pokolenie millenialsów, jakie zastępuje nas z dnia na dzień woli angielskie „big idea”. Coś w tej obcojęzycznej frazie jest takiego, że przypomina mi się jeszcze pewien jankeski idiom brzmiący: „the sky is the limit”, co można przetłumaczyć na zdanie: „nie ma rzeczy niemożliwych”. Zetknąłem się też z piosenką, w której pojawia się dalej idąca myśl: „the sky is not the limit*, so let’s not just aim high”, co rozumiane jako gra słów może oznaczać ni mniej, ni więcej: „przekraczaj granice tego, co nie ma granic”, a dosłownie: „niebo to nie pułap, mierzmy więc ponad nie”.
Wracając na ziemię, a konkretnie do punktu, gdzie potrzebna jest wielka idea. Ta kategoria to temat biegunowo odmienny od prawie wszystkich wątków, jakie dotąd poruszałem pisząc na temat #miasto2_0 . Doceniając w pełni ważne, aczkolwiek prozaiczne sprawy, jakimi na co dzień zajmuje się administracja gminna i nawet odchodząc od ambitnych planów, o jakich mówi się i pisze szczególnie w okresie okołoelekcyjnym, chcę niejako sprowokować do podniesienia wzroku wyobraźni wyżej. W zasadzie to można nawet zmrużyć oczy (poetycko się robi, jak nigdy dotąd w tym cyklu…).
Miasto, w którym mieszkam tu i teraz – ma być miejscem, w którym widzę i czuję przyszłość moją i tych, którzy przyjdą tu po mnie. To ma być jedyne w swoim rodzaju środowisko, z którym utożsamiam się nawet wbrew jego niedoskonałościom i deficytom. Jeśli tak ma być nie od jutra, nie za ileś tam lat, ale od teraz, winienem ten cel zdefiniować przez konkretne wizje i im podporządkować od zaraz całą komunalną nawę.
Na cztery dni przed aresztowaniem prezydent Warszawy Stefan Starzyński wygłosił następujące słowa: „Chciałem, by Warszawa była wielka. Wierzyłem, że wielka będzie. Ja i moi współpracownicy kreśliliśmy plany, robiliśmy szkice wielkiej Warszawy przyszłości. I Warszawa jest wielka. Prędzej to nastąpiło, niż przypuszczaliśmy. Nie za lat pięćdziesiąt, nie za sto, lecz dziś widzę wielką Warszawę. Gdy teraz do was mówię, widzę ją przez okna w całej wielkości i chwale, otoczoną kłębami dymu, rozczerwienioną płomieniami ognia, wspaniałą, niezniszczalną, wielką, walczącą Warszawę. I choć tam, gdzie miały być wspaniałe sierocińce – gruzy leżą, choć tam, gdzie miały być parki – dziś są barykady gęsto trupami pokryte, choć płoną nasze biblioteki, choć palą się szpitale – nie za lat pięćdziesiąt, nie za sto, lecz dziś Warszawa broniąca honoru Polski jest u szczytu swej wielkości i chwały.” Mówił to we wrześniu 1939 roku, gdy stolica Polski była poniewierana przez Niemców. Pięć lat wcześniej, gdy najpierw został powołany na komisarycznego prezydenta Warszawy, przyjęto go bardzo chłodno. Miał za sobą doświadczenie wiceprezesa Banku Gospodarstwa Krajowego oraz w służbie państwowej jako wiceminister skarbu państwa i poseł. Emanował energią i wizjonerstwem, dzięki czemu Warszawa przez kilka lat radykalnie zmieniała się stając w rzędzie najpiękniejszych i najlepiej zaprojektowanych miast Europy. Projektował budowę metra, własnej elektrowni miejskiej i wielkich areałów zieleni miejskiej. Skupiał się nad infrastrukturą techniczną, aby była jak najpojemniejsza ze względu na planowane przedsięwzięcia. Dopiero na rok przed wybuchem wojny objął formalnie urząd włodarza stolicy i nie zmniejszył tempa prac nad kreowaniem nowoczesnego miasta. Czując napięcie nadchodzącej wojny powołał miejski system aprowizacji, przygotował zespoły przygotowane do ratowania ludzi w zburzonych obszarach miejskich. Zarządzał nawet procedurami natury militarnej, zakładając potrzebę obrony miasta do czasu nadejścia pomocy od sojuszników z zachodu. Ich zdrada i cała okupacja zburzyła wszystkie plany i dosłownie obróciła Warszawę w niwecz. Powojenny duch odbudowy stolicy czerpał – zapewne po części nieświadomie lub wbrew cenzurze stosowanej przez sowieckiego już okupanta – z tej właśnie wiekopomnej perspektywie, jaką snuł prezydent Stefan Starzyński. Nosił w sobie i głosił ideę „wielkiej Warszawy”, ale nie były to propagandowe frazesy, lecz wykreowana przez prezydenta mozaika konkretnych ambitnych projektów, które miały uczynić z Warszawy miasto najnowocześniejsze w Europie.
Takiej samej mozaiki potrzebujemy w naszym mieście. Staje się ono od ośmiu lat nie tylko prowincją regionu, zamiast jego ogniwem, ale nawet staje się prowincją powiatu, którego jest ośrodkiem. Piszę te słowa z ogromnym bólem, bo od końca 2006 roku do końca 2010 roku było mi dane prowadzić Ząbkowice Śląskie w kierunku wzmacniania jego pozycji na mapie Dolnego Śląska i zaznaczania go także na mapie Polski. Przyznaję, nie dość skutecznie komunikowałem tę perspektywę, nie dość starałem się pozyskać do niej więcej osób – chyba zbyt wierzyłem sile argumentów i w końcu uległem pod argumentami siły, jaka jest kartka wyborcza. Rzecz jasna uszanowałem to, co nie pozbawiło mnie przekonania, że cele są słuszne.
Ząbkowice Śląskie są na mieliźnie doraźności i brodzą od ośmiu lat w samozadowoleniu liderów magistratu i związanych z nimi stosunkowo wąskich, ale wpływowych kręgów. Miasto jest instrumentalizowane i jako takie stało się kubaturą celebrowania władzy. Mieszkańcy, jako zakładnicy zamkniętego układu wpływów ulegają zbiorowemu syndromowi sztokholmskiemu i dlatego nie weryfikują samodzielnie wiarygodności słów i wartości faktów, jakimi są częstowani przez sterników zajętych własnymi partykularnymi celami. Gmina stoi w miejscu lub kręci się wokół siebie, podczas gdy inne miasta i miejscowości idą lub biegną do tego, co stanowić ma dobro wspólne dla następnych pokoleń.
Nasze (moje) rodzinne miasto nie jest nawigowane ku przyszłości!