Chcę się odnieść polemicznie do treści wpisu blogera z portalu Ząbkowice4YOU.PL i mojego Imiennika. Pan Krzysztof kilka dni temu napisał między innymi, że jedynym możliwym następcą Donalda Tuska na stanowisku premiera polskiego rządu >> pozostał tylko Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju. W zasadzie nie skompromitował się, poza może kilkoma kiepskimi skeczami, które można wybaczyć. Zresztą w porównaniu z osiągnięciami pozostałych kandydatów to jest pikuś, a nawet Pan Pikuś. Zbiera doświadczenie prowadząc posiedzenia rządu już od kilku lat i zajmuje się polskimi sprawami z niezwykłą troską. <<
Pan Krzysztof wymienił wcześniej kilku innych niedoszłych pretendentów do fotelu prezesa rady ministrów związanych z formacją wielkiej POmyłki (nadzwyczajnie trafne określenie zastosowane przez lidera wiadomo której partii opozycyjnej). O ile owi kandydaci, których nazwiska pomijam, aby nie być posądzonym o agitację wyborczą – jak słusznie zauważył mój Imiennik – są już bez szans (nota bene – na szczęście!), o tyle Roberta Górskiego nie skreślałbym tak łatwo. Co więcej, mam nawet wrażenie, iż ten król polskiego kabaretu, jako rozsądnie myślący człowiek, byłby bardziej wiarygodny niż ten, o którym można powiedzieć jedynie „sorry, takiego mamy premiera” (sformułowanie też nie moje i ogólnie wiadomo czyje). Nie zgadzam się jednakowoż z moim Imiennikiem co do tezy, iż lista potencjalnych nowych premierów wywodzących się z szeregów (nie)miłościwie panującej nad nami partii miłości (określenie ukute po ogłoszeniu wyniku wyborów w 2007 r, kiedy do lider tegoż ugrupowania był łask stwierdzić krótko: „Zwyciężyła miłość!”).
Mam bowiem na oku i to całkiem, całkiem blisko, bardzo poważnego przedstawiciela lokalnego establishmentu, którego codzienna praktyka pełnienia roli funkcjonariusza partyjnego oddelegowanego na odcinek gminny, uczyniła żywym przykładem, iż „donaldówtusków” mamy pod dostatkiem. Jegomość ów pod mnóstwem względów jest wierną kopią swojego partyjnego guru, umie mówić tak, aby nie wynikało z tego nic zobowiązującego i podpisuje tylko to, co nie wymaga osobistych rozstrzygnięć. Kameleonicznie dopasowuje się do otoczenia, w którym z racji pełnionego urzędu musi lub chce się znaleźć (co zresztą czyni bardziej ze względu na przypomnienie innym o swoim istnieniu). Sobą jest bardziej w sportowym anturażu i tu jest wręcz klonem wielbiciela haratania w gałę. Rozdęta do granic możliwości orkiestra propagandowa towarzyszy mu od rana do wieczora i jednocześnie czujki ustawione w newralgicznych punktach chronią przed najmniejszą polemiką, bo do publicznej krytyki nawet nie dopuszczają. Jest na tyle fleksybilny, że w zasadzie nie ma swojego kształtu, co umożliwiło mu jakiś czas temu paktowanie z równie napalonymi na władzę osobnikami, co zresztą ma być – wedle wszelkich przecieków – solidnie potwierdzone przy najbliższej rotacji foteli już nie na jednym szczeblu. Słuchy chodzą, że będąc na zewnątrz słodkim misiaczkiem, w swoim prostokąciku potrafi być więcej, niż stanowczy w egzekwowaniu kwadratury koła. Bez politycznej i medialnej asekuracji niczego trwałego nie potrafi wymyśleć i zrealizować, co nawiasem mówiąc upodabnia go do szefa rządu. Atutem mojego kandydata jest …brak atutów. W erze postpolityki to zaleta.
ps: łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu…, to mówię ja…