Będąc wczoraj w drodze miałem chwilę, w której znalazłem się w małym sektorze oddzielonym od zgiełku, nasyconym wszelkim niepokojami mikroświata, w jakim bywam co pewien czas i który stał się czymś w rodzaju… powtarzających się myślników. I tam właśnie przypomniałem sobie tytuł pewnej piosenki.
Przez okna pomieszczenia, w jakim znajdowałem się, by objąć znaczenie kolejnego etapu pokonywanej przeze mnie drogi, widziałem wycinek nieba, jaki widzimy wszyscy codziennie. Jak dużo niebo może znieść, gdy modlę się, gdy modlę się. Ile ptaków, ile burz. Nie ma blizn, skąd wiedzieć już czy moje łzy udźwignie też? To pytania z piosenki, która zyskała aplauz publiczności w trakcie festiwalu w Opolu. Powtarzana w przejmujący sposób fraza: „Jak dużo niebo może znieść, gdy modlę się…” znajduje dobitne uzupełnienie, gdy słyszymy: „Skąd wiedzieć już czy moje łzy udźwignie też…” Marta Fitowska – już jako laureatka, niemal przed chwilą zaśpiewała raz jeszcze swój piękny utwór. Jest blisko północy i być może dzięki tej piosence niejedna osoba zastanawia się nad wagą łez – pisałem w 2017 roku bezpośrednio po występie nagrodzonym laurem „Karolinki”, czyli Nagrodę Główną w Konkursie Debiuty na 54. Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.
Po latach, gdy wróciła do mnie niespodziewanie ładną melodią i refleksyjnymi słowami piosenka, tym razem uwagę skoncentrował tytuł. Tytuł „Ile udźwignie niebo…” sugeruje spojrzenie w niebo. Niebo, ku któremu nieustannie wznoszone są miliardy wezwań ludzkich dusz, w które wycelowana jest niepoliczalna ilość radarów, lunet, obiektywów i spojrzeń, za którym jedni tęsknią, inni je bagatelizują, do którego jedni chcą trafić tylko rakietami, a inni na zawsze. Niebo, z którego spada na ziemię nieskończona ilość kropli deszczu i płatków śniegu, w którym dostrzegamy nieskończoność, a wielu z nas wieczność, po którym w każdej godzinie przemieszczają się tysiące statków powietrznych z tysiącami tysięcy ludzi oraz orbitują przeróżne potrzebne i już zużyte wehikuły okołoziemskie. Niebo traktowane dosłownie, a więc jako przestrzeń materialna lub próżnia ze wszystkimi obu tych sfer konsekwencjami oraz jako określenie nadprzyrodzonej rzeczywistości z jej wymiarami wykraczającymi poza doczesność i wnoszącymi do naszej świadomości transcendencję.
Tylko z pozoru pisanie czy mówienie o niebie, jest „bujaniem w obłokach”. Widać to szczególnie w czasie i miejscu, które „przypinają” niebo do ziemi albo „wznoszą” ziemię do nieba. Każda i każdy z nas mamy takie chwile i okoliczności. Mogą mieć różną wagę i skalę na linii od subiektywizmu do obiektywizmu, na linii pomiędzy wiedzą a wiarą, między doświadczeniem a doznaniem. Mogą być liczone w sekundach i latach, mogą być mierzone stopniem bólu i niepokoju lub poziomem ulgi i nadziei.
Jakkolwiek pojmowane niebo ma swoje granice i jednocześnie jest bezgraniczne. Zdaje się być częściej przesłonięte, choć ani na chwilę nie jest niedostępne. Wspinamy się po niebo oddalone, a dotyka nas ono od wnętrza…