A była to pokusa milczenia. Mówienie w czasie przeszłym o tym doświadczeniu jest niestety na wyrost, bo nadal toczę w sobie rodzaj batalii pomiędzy złotem milczenia a srebrem mowy. Mam jednak coraz częściej przeczucie, że lepiej mieć mniej, choć fascynuje mnie zawsze platyna słuchania. W bezpiecznym zakątku własnych myśli można słuchać, mówić i milczeć. Nie jesteśmy jednak stworzeni do bycia samotnymi wyspami.
Gdy dzisiaj niespodziewanie w przyjaznym gronie poproszono mnie o nieco dłuższą wypowiedź, sam zdziwiłem się, że wypowiadanie zdań w ciąg referujących myśli nie tylko nie sprawiło mi problemu, ale było przede wszystkim rezultatem otwarcia się wobec słuchaczy, niż mozolnym tkaniem koronki fraz. Gdy opowiada się o dobrym przeżyciu, gdy przychodzi składać coś na kształt świadectwa, to słowa same ustawiają się w rozumnej kolejności. Ograniczony czas wymusił zwięzłość i enumeratywność. Działanie słów to tajemnica słuchaczy.
Kilka godzin później natknąłem się na facebooku dyskurs (chwilami werbalną potyczkę) dotyczący mojego rodzinnego miasta. Początkowo miałem się w nią nie wdawać, ale wobec oczywistych półprawd, nie zdzierżyłem i zabrałem głos. Dyskutanci szybko wzięli mnie w „krzyżowy ogień” swoich uwag, pytań i pretensji. Nie mam tego nikomu za złe, ale sytuacja nie była komfortowa, bo późna pora, zmęczenie i kilka poruszanych jednocześnie wątków, wymagało jednocześnie skupienia i swoistej stanowczości. Nie dążyłem do przekonania rozmówców, ale raczej do wykreowania powierzchni, na której każdy wypowie się, aby móc zreflektować się wobec odmiennych argumentów.
Obie sytuacje uświadomiły mi, że – postanawiając pewien czas temu – jak najmniej mówić publicznie – mogłem popełnić grzech zaniechania. Pierwsza z opisanych wyżej okoliczności to był obraz, na który malował się krajobraz pozytywnych odniesień, które dobrze jest wzmacniać. Nie było to trudne. Druga sytuacja była trudniejsza. Od końcówki 2010 r. pozwoliłem sobie milczeć, innym mówić o mnie i o tym, co z wieloma moimi współpracownikami, wykonywaliśmy mając na horyzoncie dobro wspólne. Tłumaczyłem to kolegom i sobie na różne sposoby. Dzisiaj widzę coraz ostrzej, że zachowując klasę, pozwoliliśmy – między innymi ze względu na moje wyraźne stanowisko – odebrać sobie dorobek czterech lat i wiele owoców wspólnej pracy, które objawiły się później. Nie wchodząc w cywilizowane i dopuszczalne w demokracji, zwarcie poglądów, umożliwiliśmy nie tylko zacieranie faktów w publicznej świadomości. Jest coś gorszego. Mamy do czynienia z wykoślawieniem obrazu tego, co jest dla Ząbkowic Śląskich (miasto, gmina, powiat) ważne i podmianą z tym, co jest dla ludzi miłe, fajne i doraźnie przydatne. Sześć lat braku polemiki, wymiany opinii, krytycyzmu, pozbawił autokrytycyzmu lokalną elitę, a nas wszystkich horyzontu.