Krystalicznie przejrzysty strumień górskiej rzeki – widok tak samo rzadki, jak i niezapomniany, jeśli komuś dane było ujrzeć taki obraz. Można też zapamiętać smak i temperaturę tej wody. Nie da się jednak wziąć jej ze sobą więcej niż w podręcznym naczyniu, aby zasilać się jej czystością i niesionymi w niej minerałami jeszcze przez czas jakiś.
Przejrzystość, transparentność, klarowność, jednoznaczność, wyrazistość to szczególne cechy, które u ludzi cenimy lub też które paradoksalnie wywołują niechęć dyktowaną częstokroć kompleksami lub resentymentami. Ludzie mający „tak” za tak i „nie” za nie są jak nieusuwalny i przez to nieznośny znak sprzeciwu. Szczęśliwie nie wszyscy postrzegają aksjologiczną przezroczystość negatywnie. Można stosunkowo bezpiecznie stawiać człowieka czytelnego ze względu na jasność wartości, jakimi się kieruje i wierność im na poziomie autorytetu. Można byłoby tu użyć słowa „elita”, choć ono się współcześnie zdewaluowało, nie wspominając już szerzej o histerycznym pędzie ku egalitaryzmowi.
- Mówiąc o możliwej utracie autentyczności, jaka grozi postawom solidarności i sprzeciwu – każdej w innym kierunku i każdej z innego powodu – wypada zasygnalizować tutaj pewne postawy nie-autentyczne. Postawy te określimy poprzez terminy bardzo często dzisiaj stosowane, choć może raczej popularne niż naukowe. Chodzi mianowicie o postawę konformizmu (…).
W poprzednim odcinku minicyklu #BliżejOsoby rozważanie zaprowadziło do stwierdzenia, że człowiek jest osobą, bo o sobie może decydować. Tym razem starałem się zwrócić uwagę na spektrum zjawisk i procesów związanych z relacjami pomiędzy osobami. Posłużyłem się w tym celu wydaną po raz pierwszy w 1969 roku książką „Osoba i czyn”. To jedno z fundamentalnych dzieł filozoficznych, jakie napisał Karol Wojtyła, kiedy był już arcybiskupem i kardynałem w Krakowie, a jednocześnie nadal wykładowcą na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Monografia mieści się w domenie antropologii, więc nie sposób nie zauważyć, że dotyka problematyki definiowania człowieczeństwa, a autor na ponad 500 stronach kreśli w niej tezy na wskroś personalistyczne. Z gigantycznego łańcucha analiz podjąłem zaledwie jedno ogniwo związane z tym, co nas ludzi łączy lub dzieli. Tym fenomenem jest konformizm.
Nie zapominając zatem, że człowiek jest osobą, a więc może (i powinien! – choć to pobrzmiewa perswazyjnie) o sobie decydować, zauważmy jeszcze jedną kwestię. Człowiek jest osobą w relacjach do drugiego człowieka, który w równym stopniu jest osobą. To właśnie relacje horyzontalne (równoległościowe) i w jeszcze większym stopniu wertykalne (prostopadłościowe) niosą ze sobą jednocześnie największą szansę, ale też największe zagrożenia. Bardzo trudno jest wznieść się ponad własne „ja” w sobie, by docenić cudze „ja” w człowieku, naprzeciw którego usytuowani jesteśmy.
Gdy jeszcze dodać do tego złożonego schematu wzajemne zależności tworzone czy to dobrowolnie, czy też wynikające z niezależnych od nas bezpośrednio uwarunkowań, mamy jeszcze poważniejsze kwestie do rozstrzygnięcia. W tym ostatnim wątku nie zapominajmy, że w stosunkach zależności nie przestajemy istnieć równolegle pod względem ludzkiej godności, choć – obrazowo ujmując problem – polecenia wydajemy lub je wykonujemy. We wszystkich opisanych tu bardzo powierzchownie i pobieżnie relacjach za każdym razem mamy do czynienia z węzłem, który łatwo zamienić się może w supeł. Wówczas tylko krok do zachowań reaktywnych w miejsce działania koncepcyjnego.
- Nazwa „konformizm” mówi o podobieństwie i upodabnianiu się do innych, co samo w sobie jest procesem naturalnym i – pod pewnymi warunkami pozytywnym, a także twórczym, konstruktywnym. Takie twórcze i konstruktywne upodabnianie się ludzi we wspólnocie stanowi potwierdzenie solidarności i jej wykwit. Jednakże termin „konformizm”, mimo tych pozytywnych skojarzeń, wskazuje na coś negatywnego.
- W postawie konformizmu zawiera się przede wszystkim pewne uleganie (…) w którym człowiek-osoba jest tylko podmiotem „dziania się”, a nie sprawcą własnej postawy i własnego zaangażowania we wspólnotę. Człowiek nie tworzy wspólnoty, raczej niejako „pozwala się nieść” zbiorowości. (…) Nie chodzi tu oczywiście o samo uleganie innym we wspólnocie. To może mieć w wielu wypadkach znaczenie pozytywne. Chodzi o coś innego: o zasadniczą rezygnację ze spełnienia siebie w działaniu „wspólnie z innymi” i poprzez to działanie. Człowiek-osoba niejako godzi się na to, że wspólnota odbiera mu siebie.
- Równocześnie zaś on odbiera siebie wspólnocie. Konformizm jest zaprzeczeniem uczestnictwa we właściwym znaczeniu tego pojęcia. Prawdziwe uczestnictwo zostaje zastąpione pozorem uczestnictwa, powierzchownym dostrajaniem się do innych, bez przekonania i bez autentycznego zaangażowania. W ten sposób właściwa człowiekowi zdolność twórczego kształtowania wspólnoty zostaje jakby zawieszona czy wręcz zafałszowana. Musi to mieć ujemne konsekwencje dla dobra wspólnego, którego dynamizm płynie z prawdziwego uczestnictwa. Konformizm oznacza coś przeciwnego, stwarza bowiem raczej sytuację obojętności wobec dobra wspólnego.
- Sytuacją konformistyczną nie wolno się zadowalać. W sytuacji bowiem, w której ludzie zewnętrznie tylko dostrajają się do wymagań wspólnoty – a czynią to przede wszystkim dla korzyści lub dla oszczędzenia sobie przykrości – zarówno osoba, jak i wspólnota ponoszą niepowetowane straty.
Doświadczenie uczy, iż ludzie cechujący się przymiotami o jasnych barwach etycznych mają, jak się potocznie mówi, „pod górkę”. Nie jest im łatwo w życiu. Śmiało da się stwierdzić na bazie biografii wybitnych ludzi (nie mylić ich proszę ze sławnymi), że częściej mieli lub mają życiorysy obfitujące w przeszkody, bywają niezrozumiani przez sobie współczesnych, bo ze względu na przyjęty model życia są „szorstcy”. Skazywani są na społeczną banicję lub sami uciekają w wewnętrzną emigrację dla ochrony czystości świata w sobie. Bronią sobą lub w sobie autentyzmu osoby.
Ich przeciwieństwem są ludzie nieautentyczni, udający kogoś, kim nie są. Pozorują swoim stylem życia, wyrażanymi opiniami i gestami to, co jest akceptowane, popularne i modne. Wybierają format kameleona, by poprzez mimikrę nie utracić prawa do przebywania w głównym nurcie (mainstream). Motywy ich wyborów codziennych i okazjonalnych (także, a może zwłaszcza politycznych) są zmienne, bo uzależnione od trendów zewnętrznych. Mówi się czasem o ludziach „chorągiewkach” lub nawet o ludziach „śliskich” jak piskorz, przez co są zdolni wymykać się z obrębu zdezaktualizowanego pod względem dostępu do komfortu letniości i nijakości.
Tak jak nie można w stanie jedności miejsca i czasu mieć i nie mieć tego samego przedmiotu, tak też nie można jednocześnie być i nie być podmiotem, chcąc zachować autentyzm tu i teraz, ale też wczoraj i jutro. Rezygnacja z autentyzmu jest równoznaczna z pozorną wolnością. Na zawsze! W istocie jest ryzykiem zrzekania się tego, co czyni człowieka osobą.
- TERAZ: Karol Wojtyła, Osoba i czyn oraz inne studia antropologiczne, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin, 2011
- POPRZEDNIO: Praca zbiorowa, Człowiek w nauce współczesnej, Éditions du Dialogue, Paryż, 1988
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.