Sieroszów to niewielka wieś położona na wschodnim skraju gminy Ząbkowice Śląskie. Początkami sięga XIII wieku, geograficznie stanowi cząstkę ziemi ziębickiej, jest parafią i sołectwem. Miejscowość – jako, że jest daleko od obu miast, jakie łączy trasa, przy której jest położona – tchnie sielską atmosferą. Śladem znaczenia, jakie miał Sieroszów dawniej, jest pałac.
Uczciwie trzeba powiedzieć, że zabytkowy budynek przez długi czas był traktowany po macoszemu. Popadał w ruinę i bliski był dosłownemu upadkowi cztery lata temu. Szczęśliwie znalazł się człowiek – rodowity sieroszowianin, którego serce zabolało, w którego umyśle zrodziła się inicjatywa przywrócenia życia dawnej siedzibie opatów henrykowskich. To oni, trzysta lat temu, w miejscu wcześniejszego majątku wiejskiego, jaki uległ pożarowi, zbudowali w Sieroszowie obiekt służący jako letnia rezydencja, ale też jako swego rodzaju lokum administracyjne. Sto lat później, w wyniku sekularyzacji, budynek znalazł się w ręku niemieckiej rodziny, której potomkini opuściła Sieroszów po drugiej wojnie światowej. Lata powojenne to charakterystyczna dla tych czasów gospodarka rolna, na potrzeby której adaptowano piękny zewnętrznie i logicznie skonstruowany wewnątrz obiekt. Zmiana ustrojowa na początku lat dziewięćdziesiątych nie wniosła ożywczego powietrza do środka i wokół pałacu. Dewastacja i degradacja postępowała niezauważalnie, ale systematycznie i skutecznie. I tak znaleźliśmy się w połowie drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku, czyli nieco ponad trzysta lat od czasu, gdy pałac wybudowano.
Ostatni raz byłem wewnątrz pałacu ponad osiem lat temu. To, jak wówczas wyglądał, pamiętam mgliście, ale można to zobaczyć na zdjęciach (niektóre są wyeksponowane na terenie nieruchomości pałacowej). Zerwany dach, chylące się mury, rozszabrowane pomieszczenia, korozja wilgoci, zarośnięty ogród, rozebrane ogrodzenie – jak to się mówi: „obraz nędzy i rozpaczy”. Prawie pięć lat temu pałac i otaczającą działkę nabył Piotr Zbyl – rodem sieroszowianin, przedsiębiorca branży budownictwa drogowego, lokalny patriota. Od tego czasu, nie było miesiąca czy tygodnia, aby nie działo się coś w tzw. „papierach”, ale także fizycznie na miejscu, co konsekwentnie odwraca niedobry kurs, na jakim znajdował się przez szereg wcześniejszych lat sieroszowski pałac.
Dzisiaj, choć pogoda wybitnie zniechęcała do wycieczki, udałem się do Sieroszowa. Oniemiałem z wrażenia już po tym, jak znalazłem się przed pałacem, a jeszcze bardziej, w jego wnętrzu. Kamienne ogrodzenie, portyk bramy wjazdowej, widoczne oznaki przywracania bryle zabytkowego budynku stabilności i pierwotnego kształtu, a przede wszystkim odbudowany z tysięcy cegieł strop, fantazyjnie kształtowane w kamieniu lukarny osadzane w rekonstruowanym dachu – to tylko część efektów, jakie zdążyłem dostrzec natychmiast. Więcej na ten temat będzie napisane w Ząbkowice4YOU.pl, ale po kilku godzinach od chwili, gdy byłem w sieroszowskim pałacu, jestem pod przemożnym wrażeniem rozmiaru prac już wykonanych. A jeszcze bardziej uzmysławiam sobie perspektywę i skalę działań, jakie jeszcze będzie musiał podjąć Pan Piotr i jego fundacja pod znamienną nazwą „Rezydencja Opatów Henrykowskich”, aby – być może za dziesięć lat – pałac w Sieroszowie wrócił do świetności. Do świetności, ale też aby wróciło doń życie, bo przecież zrewitalizowany zabytek nie ma być martwym architektonicznym cackiem, ale – jak mówił mi Pan Piotr – ma się stać otwartym, tętniącym energią miejscem spotkań. Mogę sobie jedynie wyobrażać jak wiele pracy, pieniędzy i czasu, no i inwencji, będzie jeszcze trzeba zaangażować w ten stosunkowo niewielki budynek i jego ogrodowo-parkowe otoczenie. Na to wszystko trzeba jeszcze nałożyć realny plan umożliwiający utrzymanie całego założenia w przyszłości i to w trybie „samowystarczalności”. To naprawdę kolosalne wyzwanie!
Duch pałacu ma już dach nad głową. Jest jeszcze chłodno i samotnie, ale idzie ku zmianie na lepsze.