Gdybyśmy umieli uchwycić ów moment w sobie, moglibyśmy wyjść poza kamienny, a może nawet stalowy krąg ograniczeń. Może byłoby nam dane spotkać się nie po to, by być przeciw, lecz aby zwrócić myśl i serce ku czemuś, co jest tworzeniem, budowaniem i łączeniem. Niewykluczone, iż choć nieco bliżej bylibyśmy wspólnego dobra i jego dzielenie stanowiłoby osnowę codzienności.
Proszę się nie obawiać, bo nie zamierzam ogłosić jakiegoś utopijnego manifestu o doskonałym świecie i idealnym człowieku będącym ogniwem wspaniałej ludzkości. Dodam, że jak tylko wyczuwam takie – jak to się obecnie określa „transhumanistyczne” – mrzonki, stosunkowo szybko i niejako intuicyjnie nabieram do nich dystansu. Żyję zbyt krótko, ale też już na tyle długo, aby mieć w pamięci niejedną taką zapowiadaną idyllę i mniej lub bardziej bolesne odkrycie jej rzeczywistego celu.
W relacjach międzyludzkich i to na każdym ich etapie – dosłownie od poczęcia do śmierci – mamy bowiem do czynienia z własną i cudzą niedoskonałością, wręcz słabością, a co jest jeszcze trudniejsze do przyjęcia, z przejawami złej woli albo bezmyślnej agresji. Życie uczy nas – nawet, gdy tego nie chcemy – nieufności. Jest jednak coś znacznie gorszego, bo o ile nieufność może nas albo specyficznie chronić, albo wielowarstwowo paraliżować, o tyle zamysł, by niejako odwrócić ten stan przez przerzucenie go na drugiego człowieka, jest bardziej niebezpieczny.
- Resentyment to duchowe zatrucie, które ma ściśle określone przyczyny i skutki. Jest to trwałe nastawienie psychiczne, które rodzi się, kiedy określone odruchy uczuciowe i namiętności – same przez się normalne i zasadniczo wchodzące w skład ludzkiej natury – ulegają systematycznemu stłumieniu i nie zostają rozładowane. Pociągają za sobą pewne trwałe skłonności do określonego rodzaju złudzeń co do wartości i odpowiadających im sądów wartościujących.
- Odruchami uczuciowymi i namiętnościami, które przede wszystkim wchodzą tu w grę, są: mściwe uczucie i odruch zemsty, nienawiść, złośliwość, zazdrość, zawiść, szyderstwo. Podstawowym punktem wyjścia jest w resentymencie odruch zemsty.
Nie można było trafniej oddać wewnętrznych burz, z jakimi zmagamy się, gdy konfrontujemy siebie z innymi ludźmi. Nie sposób precyzyjniej nazwać stanów, w jakich znajdują się społeczności, a nawet całe narody, gdy zestawiają właściwości własnej tkanki z cechami określającymi inne ludzkie zbiorowości (mniejsze i większe). Kreśląc te opisy w 1912 roku, jeden z najświatlejszych umysłów naszych czasów, wybitny filozof i fenomenolog Max Scheler w publikacji „Resentyment a moralność” zdefiniował bariery, które sprawiają, że człowiecze drogi, zamiast się splatać, bywają okopami. Książka, będąca polemiką z krytycznymi wobec chrześcijaństwa poglądami Fryderyka Nietzschego, nie straciła walorów aktualności.
- „Krytykę” podyktowaną resentymentem cechuje to właśnie, że rzekomo „chce” ona tego, czego wcale na serio nie chce. „Krytyka” ma miejsce nie po to, aby zło naprawić, lecz służy za pretekst, aby sobie pohulać.
- Któż nie zna w naszych parlamentach pewnych posłów, którzy dlatego uprawiają najostrzejszą, najbardziej bezwzględną krytykę, że mogą liczyć z całą pewnością, iż nigdy nie zostaną ministrami?
- Formalne przejawy resentymentu mają tu wszędzie tę samą strukturę: afirmuje się, ceni, chwali coś, jakieś „A”, nie ze względu na jego wewnętrzną jakość, lecz w (niewysłowionej) intencji zanegowania, zdeprecjonowania, zganienia czegoś innego, jakiegoś „B”. „A” wygrywa się przeciw „B”.
Śmiem sądzić, że powyższy passus, choć z wąskiej dziedziny, jaką jest polityka, a raczej jej deformacja, i mimo spisania jego cech 111 lat temu, ani o jotę nie stracił cech prawdziwego opisu. Izby parlamentów (krajowe, lokalne czy europejskie) zamiast być areopagami, są ringami. Wokół nich skupiają się nie obserwatorzy czy – jak to powinno mieć miejsce – beneficjenci służących dobru wspólnemu postanowień demokratycznych gremiów, lecz kibice przekrzykujący już nie tylko faworyzowanych przez siebie zawodników, ale zagłuszający siebie wzajemnie. Nikt nikogo nie słyszy, a z pewnością, nawet gdy się o to starać, usłyszeć daje się z trudem i niekiedy bez kontekstu, co pogłębia rozdźwięk.
Nie traćmy jednak z oczu faktu, że obserwowane przez wielu z nas ze zniesmaczeniem, niechęcią, odrzuceniem, a na pewno z niezrozumieniem, swary polityków, to tylko wycinek problemu. Rzekłbym nawet – jakiś rodzaj ekstrapolacji cech nas wszystkich. Warto się intelektualnie pochylić i sięgnąć po odrobinę informacji, by nabrać uniwersalnego sposobu rozumowania wobec problemu, jakim jest (już zdefiniowany teoretycznie i ukazany w jednej z praktycznych okoliczności) resentyment. Z całą mocą zaznaczam, iż niniejszym rozważaniem nie przypisuję sobie uprawnienia do normatywnej konkluzji. Chcę jedynie wywołać refleksję – w sobie i u Ciebie.
- Miłość ma się przejawiać w tym właśnie, że to, co szlachetne, skłania się i zniża ku temu, co nieszlachetne, zdrowy ku choremu, bogaty ku ubogiemu, piękny ku brzydkiemu, dobry i święty ku złemu i wulgarnemu, mesjasz ku celnikom i grzesznikom – bez antycznej obawy, że będzie to stratą, i że szlachetne stanie się nieszlachetne, lecz w osobliwym przeświadczeniu, że w tym akcie skłonienia się, zniżenia, zatracenia zdobywa się to, co najcenniejsze – dorównuje się Bogu.
- W Galilei miała się zdarzyć rzecz dla człowieka antycznego niesamowita: Bóg z własnej woli zstąpił między ludzi i stał się ich sługą, i zmarł na krzyżu śmiercią złego sługi! Nonsensem staje się teraz zdanie, iż należy kochać dobrych, a nienawidzić złych; kochać przyjaciół, a nienawidzić wrogów. (…) Ze wszystkich rzeczy dobrych najlepszą jest miłość sama!
- To już nie wartość rzeczy, lecz wartość aktu, wartość samej miłości, jako miłości; nie wartość tego, co miłość zdziałała i czego dokonała, lecz wartość miłości pojętej tak, że wszystkie jej dokonania symbolizują tylko i pozwalają poznać u danej osoby jej istnienie.
Być może, gdy czytasz te słowa, pojawia się u Ciebie niepokojąca wątpliwość, że oświetlam wybranym fragmentem tylko jedną ze ścieżek znanych dzięki historii filozofii czy też z życiowych obserwacji każdego człowieka. Co na to Max Scheler w 1912 roku?
- Ani starożytność, ani chrześcijaństwo nie znały takiego wartościowania, które pozbawia wartość etyczną i sens życia wszelkiego wewnętrznego związku z wszechświatem, pochodzeniem biologicznym, historią, wreszcie z Bogiem, a oparcie dla życia widzi tylko we własnych siłach samotnego i ograniczonego indywiduum.
Taka samotność przeistaczałaby człowieka w istotę niezdolną nie tylko do udziału w życiu wspólnot takich, jak rodzina czy naród, ale nawet odbierałaby mu uzdolnienie do autopercepcji i autorecepcji. Tym samym odzierałaby go z konstytutywnego przymiotu, jakim jest wolna wola. Z niej wynika potencjał dokonywania wyborów, a nie bycia skazanym na wybór cudzy („ślepego” losu czy choćby „niewidzialnej” ręki rynku). Krócej: człowiek nie byłby wolny.
- Regres w rozwoju ludzkości to panowanie słabych nad silnymi, przemyślnych nad szlachetnymi, ilości tylko nad jakościami. Dekadencja przejawia się w tym, że wszędzie zjawisko to oznacza u człowieka ustępstwo ze strony sił ośrodkowych, kierowniczych na rzecz anarchii dążeń automatycznych, że zapomina się o celach, rozwijając same tylko środki. A to właśnie jest dekadencją!
Napisałem „człowiek nie byłby wolny” i zachowuję przeświadczenie – mimo nagromadzonych śladów naprowadzających w odmienną stronę – że wolność jest osią życia i rozwoju każdej osoby. Wolność – co już słyszeliśmy wielokrotnie – nie „od” czegoś, ale „ku” czemuś. Wolność przekonuje i działa jeszcze głębiej, gdy zwracam się „ku” komuś, a nie „ku” czemuś”. To najlepsza z dróg, jaką możemy wybrać i najtrudniejsza zarazem. Jest ratunkiem przed upadkiem osobistym i zbiorowym.
Zachowanie wolności pozwala uratować miłość przed jej pozorowaniem. Miłość chroni przed przeinaczaniem wolności. Na spalanej udawaniem postępu cywilizacyjnego naszej wspólnej ziemi każdy centymetr sześcienny wolności i każdy gram miłości są jak życiodajne krople czystej wody.
Rozważania w cyklu „Bliżej Słowa”: Max Scheler, Resentyment a moralność, Czytelnik, Warszawa, 1977 / 5.03.2023 / sudeckiefakty.pl