Czy ktoś w naszych emocjonalnie rozdygotanych czasach, w epoce powierzchowności, doraźności i jednorazowości, w warunkach kwestionowania prawdy i afirmowania kłamstw, bierze pod uwagę wartość tego, co spaja tkankę społeczną? Na przykład środowisko mieszkańców tworzących #miasto2_0
Miasto to przestrzeń wyznaczona nie tylko formalnymi granicami administracyjnymi czy zapisami geodezyjnymi, to nie tylko tak prozaiczna kwestia, jak zasięg oświetlenia ulicznego, wodociągu czy numeracja ulic, itp. To są składniki umowne, zmienne, podatne na modyfikacje i nie dodają unikalności. Administrowanie tymi ogniwami łańcucha usług publicznych i infrastruktury komunalnej wymaga sprawności, kompetencji, nakładów i elementarnej kreatywności. Ta ostatnia zdolność, w kontekście dynamiki zmian społecznych i gospodarczych, staje się nieodzowna. Warto przecież oświetlać ulice lepiej i taniej, dobrze jest wyznaczać przebieg instalacji podziemnych w sposób obniżający koszt ich funkcjonowania i projektować je w trybie modułowym, słusznym jest pogląd, iż bezpieczeństwo terenów publicznych jest zarówno pochodną technologii ich monitorowania, jak i efektem poziomu relacji pomiędzy obywatelami a instytucjami tworzącymi architekturę tych areałów. Tego typu zależności jest znacznie więcej i tylko w technokratycznym umyśle może się legnąć koncepcja „niewidzialnej ręki rynku” regulującego zaspokajanie potrzeb mieszkańców przez systemy rynkowe albo teza, iż administracja publiczna, w tym samorządowa, są kimś w rodzaju „nocnego stróża” pilnującego, by nie wszedł do obiektu ktoś niepowołany. Może z takich właśnie poglądów bierze dezynwoltura wobec realnych zagrożeń wiszących nad naszym miastem?
Początek miasta jest w jego historii. Niehumaniści będą się zżymać, czytając poprzednie zdanie, ale nie można odwrócić się od przeszłości, mając szczery zamiar układania planów na przyszłość dla społeczności lokalnej. Annały nie przesądzają aktualnie podejmowanych inicjatyw, są jednakże pewną wskazówką, nawet inspiracją, czasem przestrogą. Wywracanie tego, co zastaliśmy jest piłowaniem gałęzi, na jakieś się siedzi. Potrzebna jest zatem pamięć o ludziach minionych pokoleń i ich dziełach. Także o ich błędach. Jedno i drugie warto znać i brać pod uwagę. Z pamięci o tych, którzy zostawili nam coś dobrego, pięknego i trwałe, bierze się duma! Swego czasu drwiono z mojej deklaracji, że „jestem dumny z Ząbkowic Śląskich”. Bardzo mnie to zabolało i chyba do dzisiaj nie wyleczyłem się z przykrego pytania drążącego mnie wtedy. Skoro bowiem śmieją się z tego, że rodzinne miasto jest przedmiotem mojej dumy, to czym ono jest dla nich? Dumie nie przeszkadzają mankamenty, niedoskonałości, niedostatki i inne dyskomforty, bo one mobilizują i powinny skłaniać do projektowania rozwiązań i ich wdrażania, by owych niekorzystnych okoliczności ubywało.
Z pamięci biorą się uczucia. Jest mi dobrze właśnie tutaj. „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” – mawia się. Analogiczne doznania towarzyszą nam, gdy wracamy do rodzinnych stron z podróży, szczególnie dłuższej, gdy choćby na krótko z nowych miejsc życia i pracy (na przykład za granicą) przyjeżdżamy tu, gdzie „wszystko się zaczęło”. Takie powroty poruszają serce do mocniejszych uderzeń, wywołują niekiedy sentyment, czasem łzy, innym razem radość, bywa, że żal czy niepokój. Uczucia przecież to paleta przeżyć. Gdy niczego nie czujemy, gdy traktujemy ten punkt na mapie, jakim jest „nasze miasto” tylko kalkulatywnie, transakcyjnie, pragmatycznie, roszczeniowo, to w zasadzie oznacza, iż ono już nie jest „nasze”. To z uczuć: zachwytu, złości, tęsknoty, przyjemności, zmęczenia, strachu, ukojenia, smutku, radości, wstrętu, zadumy – mówiąc krócej: z uczuć dobrych i złych, przykrych i miłych, tworzy się pejzaż naszego związku z miastem. Nawet, gdy nie jest ono rodzinne, ale stało się nowym gniazdem. Kiełkuje wówczas to, co można nazwać tożsamością.
I w sercu, i w umyśle, pojawiają się, rozwijają się, nabierają barw i zyskują moc wszystkie te pokłady ludzkich zdolności, jakimi można się podzielić z innymi. Dzieje się tak ze względu na szacunek wobec poprzedników (pamięć); ze względu na odniesienia do osób, z którymi stanowimy środowisko miasta (uczucia); i wreszcie ze względu na chęć takiego układania swoich i wspólnych spraw, by nie stały ze sobą w sprzeczności, i aby tworzyły harmonijną całość. Muszę w tym miejscu zastrzec, że nie snuję tu wizji miasta – raju, bo utopie nie są moim hobby. Miasto jest trochę, może nawet bardziej, niż trochę, podobne do rodzinnego domu, do mieszkania. Zawsze jest coś do posprzątania, do naprawienia, do zmiany, do unowocześnienia, do schowania w albumie i do zaplanowania. W ten sposób krok po kroku, dzień po dniu, tworzy się wspólnota.
Tą wspólnotą nie jesteśmy tylko my, współcześnie żyjący w naszym mieście. Jakieś trzy lata temu, podczas akademii z okazji 25-lecia samorządu terytorialnego zorganizowanej ząbkowicki magistrat, powiedziałem m.in. „Przed nami, przez ponad 700 lat dziejów miasta żyło tu i pracowało wielu ludzi i po nas przyjdą następni. Każde pokolenie ma jakiś wkład, z którego czerpią następne i każde pokolenie winne jest następnym coś trwałego i dobrego. Taka ciągłość i współodpowiedzialność nie zamyka się w okresie ostatnich 70 lat, odkąd Ząbkowice Śląskie są cząstką Polski, nie ogranicza się do 25 lat demokracji, ani tym bardziej nie może się zamykać w okresach 4-letnich kadencji. Warto i należy pamiętać o tych, którzy byli przed nami, ale warto i należy brać pod uwagę tych, którzy będą po nas. A zatem, współcześnie odpowiedzialni za bieg spraw wspólnoty lokalnej nie powinni i nie mogą abstrahować od tego, że wszyscy i na równych prawach uczestniczymy w strumieniu historii naszej małej ojczyzny.”