Pęd życia narasta i masz niekiedy wrażenie, że na coraz więcej spraw brakuje czasu? Zatrzęsienie wyzwań, z jakimi mierzysz się każdego dnia, wbija w poczucie zmęczenia i niespełnienia? Przytłaczający szum impulsów świata dezorientuje i jak gęstniejąca mgła przesłania drogę do celu życia?
Pytania brzmią być może nadto filozoficznie, ale kolejny i zarazem ostatni #List postaram się spisywać możliwie przystępnie. Chcę w nim namówić Ciebie i przekonać siebie do prawdy o tym, że sfera życia duchowego ma przemożny wpływ na Twoje i moje życie codzienne. Jednocześnie to, czym żyjemy na co dzień, rzutuje na zdolność wznoszenia się ponad przyziemność i doraźność. Kto ma receptę na panaceum mogące przynajmniej złagodzić lub nawet uleczyć nasze wypalenie codziennością?
- Zbliżała się pora Nieszporów, gdy doktor Stachiewicz wraz z siostrą kołową przemierzali ulice Lwowa. Nad miastem zapadał gęsty listopadowy mrok, z trudem tu i ówdzie rozpraszany wątłym światłem lamp gazowych. Silne podmuchy wiatru wstrząsały raz po raz gałęziami drzew, ogołacając je z ostatnich liści, które marznący deszcz przyklejał do trotuaru, tworząc na nim śliski, niebezpieczny dywan. Doktor nie lubił późnej lwowskiej jesieni, która tego roku była wyjątkowo zimna, dżdżysta i ponura. Zwłaszcza wieczory wolał spędzać w zaciszu małego mieszkania w centrum miasta, dlatego większość wezwań, które często dotyczyły katarów lub niegroźnych napadów jesiennej astmy, cedował na młodszych kolegów i na praktykantów lwowskiej akademii. Tym razem jednak zupełnie nie zwracał uwagi ani na późną porę, ani na uciążliwości jesiennej aury. To już drugi raz w ciągu paru zaledwie dni, jak został wezwany do klasztoru franciszkanek Najświętszego Sakramentu. Matka Maria od Krzyża, przełożona generalna zgromadzenia, od wielu lat podupadała na zdrowiu, lecz gorąca modlitwa jej córek duchowych i kuracje zdrowotne w ciepłych klimatach dawały dotąd całkiem zadowalające efekty. Niestety Matka nie miała w zwyczaju oszczędzać swoich sił, a w ostatnich miesiącach do wyczerpania fizycznego doszły jeszcze bolesne doświadczenia emocjonalne. Tego już dla nadszarpniętego zdrowotnie organizmu było za wiele. Gdy kilka dni temu dostała ataku serca i straciła przytomność, doktor sądził, że to już koniec.
Jeśli chcemy lepiej przyjrzeć się naszym czasom i temu, co na ich etapie przykleja nas mentalnie i duchowo do świata materii z dobrymi i złymi tego konsekwencjami, spójrzmy na rzeczywistość z dystansu. Pomocny w tym będzie pryzmat, jaki daje wzięty z innej epoki (jakby z… „innego świata”) sposób postrzegania świata i tego, co w nim jest w istocie ważne, i tego, co łudzi pozorami znaczenia. Życie w „tamtych czasach” nie toczyło się inaczej niż w „naszych czasach”. Ludzie na każdym z miejsc zajmowanych w społeczeństwie znajdowali swoje życiowe cele, mieli aspiracje, targały nimi ambicje, odczuwali te same emocje, a myślenie było nie mniej racjonalne od naszego. Może jednak dzięki temu, że mechanika indywidualnego i wspólnotowego funkcjonowania była napędzana przede wszystkim bezpośrednim relacjami, głębsza była (lub mogła być) świadomość osobistej odpowiedzialności za każde podjęte lub niepodjęte działanie. Nie mam pojęcia, czy wtedy „czas biegł wolniej”, ale mam spore przeświadczenie, że tak i dlatego rozważniej podejmowano wszelkie życiowe wybory i rozstrzygano egzystencjalne dylematy. Znacznie mniej było jednorazowości, natychmiastowości, doraźności, powierzchowności i zmienności, czyli swego rodzaju chorób obciążających naszą epokę.
Wyjaśnię już teraz, że mowa jest o XIX oraz przełomie XIX i XX wieków, a rzecz w warstwie historycznej dzieje się między innymi w ówcześnie polskim Lwowie. Żeby było jeszcze ciekawiej, ciąg dalszy wykraczający wprawdzie poza narrację, na której snuję niniejszy #List, ma miejsce już w wiekach XX i XXI, między innymi w moich rodzinnych Ząbkowicach Śląskich, które wcześniej były miastem niemieckim. Takie to fale i sztormy historii…
- A zatem panna Klara chce wstąpić do naszego Zgromadzenia – Maria od Krzyża patrzyła uważnie na siedzącą przed nią młodą dziewczynę i uśmiechała się do niej serdecznie. – Tak, Wielebna Matko, bardzo tego pragnę. „Wielebna Matko…” – powtórzyła w myślach Maria od Krzyża. Trudno było się jej przyzwyczaić do tego zaszczytnego, ale i zobowiązującego miana. Lecz cóż było robić, skoro Bóg tak chciał? Trzeba było przyjąć i ten krzyż, w nadziei, że Jezus posłuży się nim dla dobra fundacji Zgromadzenia na ziemiach polskich. – A dlaczego właśnie do naszego? Skąd w ogóle panna Klara się o nas dowiedziała? Przecież ledwo dwa dni jesteśmy w Poznaniu. – A co miałam nie słyszeć? Przecież u nas to już od dawna było wiadomo, że do nas siostry z Francji jadą. No i jak przyjechały, od razu się dowiedziałam i jestem. Bo ja, Wielebna Matko, taki jakiś wielki do życia zakonnego pociąg czuję, że ojej. Panna Klara wzniosła oczy i ręce ku górze na dowód, że jej powołanie rzeczywiście jest tak wielkie, jak to przedstawiła. – A czy panna Klara wie, że my jesteśmy zgromadzeniem klauzurowym? – zapytała Maria od Krzyża. – Klau…zurowym? Czyli, że co? – Klauzura, to inaczej zamknięcie się w murach klasztoru. Oznacza to, że po złożeniu ślubów zakonnych nie wolno nam opuszczać pomieszczeń klasztornych, chyba, że w jakichś wyjątkowo ważnych wypadkach (…). – To ja właśnie bardzo bym chciała takie życie wieść. Żeby nikomu innemu, tylko samemu Panu Bogu służyć i do Niego wszystkie swoje myśli wznosić! – zawołała z entuzjazmem panna Klara.
- „Och, jestem zdenerwowana. Co się ze mną dzieje?” – pomyślała, zamykając za sobą drzwi swojej celi. Wolno podeszła do łóżka, usiadła na nim i przymknęła oczy. „Ach nieważne, to na pewno tylko zmęczenie”. Po kilku minutach rozległo się pukanie do drzwi. – Deo gratias – powiedziała Maria od Krzyża, szybko podnosząc się z łóżka. – Czy mogę, Wielebna Matko? – usłyszała w odpowiedzi, po czym drzwi do celi otworzyły się i zobaczyła w nich siostrę furtiankę. – Proszę, proszę, siostro Władysławo – powiedziała ciepłym tonem, widząc, że siostra waha się z wejściem do środka. – Proszę usiąść. Siostra Władysława usiadła posłusznie na stołku przy małym biurku, poprawiając na kolanach połę szkaplerza. Maria od Krzyża usiadła również i popatrzyła na podopieczną wyczekująco. – Ja, Wielebna Matko, przyszłam, bo…, bo tam na korytarzu… – siostra Władysława z trudem cedziła słowa, międląc w dłoniach szkaplerz. – Bo ja… szłam właśnie do kuchni, gdy siostra Maria od Aniołów wyszła ze swojej celi i… Och, Wielebna Matko, tak mi przykro… – Każdej z nas zdarza się popełniać błędy, zapominać o zakonnych obowiązkach – powiedziała Maria od Krzyża – nie musisz się tym bardzo przejmować. Najważniejsze, że uświadamiasz sobie swój grzech i czujesz skruchę. – Tak, Wielebna Matko, tak, ale jest jeszcze coś… Siostra Władysława spojrzała na swoją przełożoną, jej oczy były pełne łez. (…) – Tak? Chodzi o to, co mi mówiła siostra Maria od Aniołów. Bo ona…, ona powiedziała… Och, nie, nie mogę, chyba mi to przez gardło nie (…) Lecz przecież przyszłaś, żeby mi to powiedzieć, prawda?
Zapytasz może, w jakim celu przenoszę nasze wspólne rozważanie do rzeczywistości świata zakonu klauzurowego sprzed około 150 lat. Czynię to, byśmy mogli spojrzeć na nasz współczesny świat przez soczewkę motywacji radykalnie innych od tych, którymi my kierujemy się na co dzień. I jednocześnie z punktu widzenia świata nie mniej od naszego inspirowanego szlachetnymi i nieszlachetnymi racjami. Jest jeszcze jeden istotny filtr – chrześcijańska wiara w żywą obecność Pana Boga – bez wątpienia cechująca pierwszoplanową postać narracji, czyli Matkę Marię od Krzyża, ale nie tylko Ją. Ten sam filtr działa lub nie, co zależy od wyboru każdej i każdego z nas.
- Podróż przebiegała w zupełnej ciszy. Maria od Krzyża była wyczerpana wypadkami ostatnich dni. Na szczęście jednostajny turkot pociągu, z którym na skutek licznych podróży, była niemal zaprzyjaźniona, działał kojąco na jej udręczone ciało, a w końcu zesłał zbawienny sen. Gdy gromada kobiet stanęła pod wieczór na dworcu we Lwowie, Maria od Krzyża zdawała się być całkiem spokojna i wypoczęta. Po krótkim i jak zwykle radosnym powitaniu w klasztorze udała się do kaplicy. Tyle spraw miała do omówienia z Jezusem, tyle pytań odnośnie przyszłości Zgromadzenia (…).
- Przerażona siostra Józefa wybiegła z przedziału, by wezwać doktora Stachiewicza. Niestety ani sole, ani próby zmiany pozycji chorej, ani inne rozpaczliwie podejmowane środki nie pomagały. Maria od Krzyża z trudem łapała oddech (…). W pewnej chwili jej ciałem wstrząsnął dreszcz, jakby doznała porażenia prądem, potem jeszcze jeden… i jeszcze jeden… (…). Pociąg minął właśnie Monte Carlo. Jeszcze tylko dwie godziny dzieliły go od Cannes. Dla Marii od Krzyża nie miało to jednak żadnego znaczenia. Była już w pociągu, który zmierzał w zupełnie innym kierunku.
- Wdzięczność ujmować zwykła nawet serca ludzkie; każdy chętniej czyni dobrze temu, kto wdzięczne dobrodziejstwo przyjmuje, i dla każdego serca obdarzonego bogatszym zasobem szlachetnego poczucia za wszelkie poświęcenia i ofiary nie ma milszej nagrody nad rzewną łzę wdzięczności. Wdzięczność w pewien sposób łączy nas spójnią miłości, uprzyjemnia, a nawet uświęca stosunki towarzyskie i rozlewa powab tajemny, któremu oprzeć się niełatwo. A jeżeli pomiędzy ludźmi wdzięczność takie owoce wyradzać potrafi, o jakże nieporównanie jest obfitszą w zbawienne skutki, gdy ją względem Boga wiernie zachowujemy!
„Wdzięczność rzadkim jest kwiatem” to książka pod wieloma względami niezwykła. Na niespełna 250 stronach czytelnik prowadzony jest dwoma równoległymi ścieżkami. Jedna ścieżka to wplecione pomiędzy kolejne rozdziały rozważania o dziękczynieniu i wdzięczności – mają naturę głęboko metafizyczną, spisane zostały na początku XIX wieku we Francji, a w Polsce ukazały się w 1874 r. Druga ścieżka to biografia Matki Marii od Krzyża, czyli Ludwiki Nałęcz-Morawskiej, założycielki Zakonu Mniszek Klarysek od Wieczystej Adoracji – spisana nie w sposób klasyczny (czyli od daty do daty), lecz dynamiczny. Dzięki pełnym emocji reminiscencjom, stworzonym na bazie życiorysu i świadectw, poznajemy osobę Matki Marii od Krzyża, której proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2002 r. Poznajemy kobietę nadzwyczajnie sprawczą, niezwykle odporną na stres i zmęczenie, zdeterminowaną i pracowitą, a jednocześnie zanurzoną w mistyce i oddaną misji Kościoła. Przez pryzmat Jej myśli i słów, wyborów i decyzji, ale przede wszystkim jej głębokiej wiary katolickiej możemy spojrzeć nie tylko na świat Jej czasów.
Autorka książki dr Dorota Krawczyk, która jest humanistką i specjalizuje się w dziedzinie nauk o sztukach (w tym muzyki), napisała kilka powieści biograficznych. Jedną z nich jest właśnie książka pod znamiennym tytułem „Wdzięczność rzadkim jest kwiatem”. Warto dodać, że pozycję tę wydano niezwykle starannie pod względem edytorskim, co wyróżnia ją spośród licznych publikacji. Rysunek na okładce sprawia wrażenie odręcznie namalowanej przestrzennej metafory kluczowego i niezwykle mistycznego wątku powieści. Jest nadzwyczaj kunsztownym dziełem wyobraźni inspirowanej wiarą dominikanki siostry Judyty Wolnik (poniekąd osoby związanej z Ząbkowicami Śląskimi). Grafika okładki wydrukowana została specjalną techniką poligraficzną, dzięki czemu jest „widoczna” nawet pod dotykiem. Książkę wydały Mniszki Klaryski z Ząbkowic Śląskich, dokąd w 1946 roku pod presją sowiecką przeniósł się ich klasztor z Lwowa.
Książka jest inna od pozostałych, które pod hasłem #List stanowiły kanwę ostatnich rozważań, jakie kierowałem do Ciebie. Nie jest bowiem próbą wejścia w przyszłość na bazie współczesnych obserwacji, lecz odtwarza przeszłość pozwalającą lepiej zrozumieć teraźniejszość. Tym, co łączy tę publikację z poprzednimi, jest wartka akcja, klasyczny język i motywy związane z tradycyjnie pojmowaną wiarą katolicką, bez jej narzucania, za to z czytelnym o niej świadectwem.
Wdzięczność jest spoiwem i w każdych okolicznościach przemienia osoby, pomiędzy którymi zachodzi. Jeśli dziękujesz, to zawsze za coś. Jeśli wierzysz, to znaczy, że dziękujesz za wszystko i to nazywamy dziękczynieniem (εὐχαριστία).
Post scriptum:
Rozważanie jeszcze jedno dedykuję Mniszkom Klaryskom od Wieczystej Adoracji z Ząbkowic Śląskich i Kłodzka, które nieprzerwanie od czasów lwowskich – na kolanach, dniem i nocą – zanoszą akty uwielbienia do Pana Jezusa. Wasza wiara, Siostry, była i jest dla mnie światłem. Ufam, że Pan Bóg wynagrodzi nowymi powołaniami Wasze nieustające dziękczynienie. Adoremus in aeternum Sanctissimum Sacramentum!
- TERAZ: Dorota Krawczyk, „Wdzięczność rzadkim jest kwiatem”, Mniszki Klaryski od Wieczystej Adoracji, Ząbkowice Śląskie, 2023
- POPRZEDNIO: Robert Hugh Benson, „Władca świata”, Fronda, Warszawa, 2017
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.