„Anioły umierają nocą” to tytuł spektaklu, jaki dzisiaj można było zobaczyć na własne oczy i przeżyć własnym sercem w Srebrnej Górze. Było to dobitne studium samotności w tłumie.
Wprawdzie tłumu na scenie nie było (na widowni niestety też), to każda z postaci tworzących sekwencje klasycznie liniowej fabuły przedstawienia, formułowała swoją bezsłowną, za to bardzo nasyconą gestami, narrację. Splot sylwetek czterech kobiet to potrząsające wyobraźnią zderzenie prozaicznej szarej rzeczywistości z wielobarwnością ich boleśnie niespełniających się nadziei. Inne osoby pojawiające się na orbicie ich codziennej usystematyzowanej egzystencji, choć widoczne niejako w tle i przez to powierzchownie, w zasadzie również zaznaczają swoją obecnością tę warstwę ludzkiego życia, w której nie ma miejsca na autentyczne odniesienia do spotykanych ludzi. Dochodzi wprawdzie do okazjonalnego zetknięcia się czterech bohaterek, wskazującego zresztą na to, iż nie są sobie obce, lecz to tylko swoista „nieszczelność” systemu, w jakim funkcjonują niezależnie od siebie. Pętla zdarzeń sprawia, że wychodząc od samotności, kobiety wracają do niej. I tak pewnie jest i przed, i po wycinkiem ich opisanych wyobraźnią twórcy spektaklu biografii, jaki został nam udostępniony.
Włodzimierz Butrym raz jeszcze mocno zaskoczył nawet tych, którzy znają charakter i stylistykę jego teatralnych kompozycji. W przeciwieństwie do pierwowzoru widowiska, jaki oglądałem dobrych kilka lat temu, scenę zapełniły osoby dojrzałe. Pierwotnie byli to ludzie młodzi. Obie odsłony „Aniołów…” były więc dwiema stronami tego samego medalu. Szczerze pogratulowałem paniom, które wcielając się w tytułowe bohaterki, wykazały nie tylko ogromną energię i talenty aktorskie, ale przede wszystkim unaoczniły istotę przesłania zawartego w „Aniołach…”. Samotność bowiem, to nie tylko jest problem ludzi samotnych. To jest także problem tych, którzy tej samotności nie dostrzegają. Nie pomogą w tym wypasione smartfony (były przez chwilę rekwizytem kontrastującym z całą resztą obrazu scenicznego) i ucieczki w ludyczną ekwilibrystykę serwowaną lub zamawianą dla chwilowego chociaż odbarczenia bólu osamotnienia. Przez całe kilkadziesiąt minut przedstawienia aktorzy nie używają słowa mówionego, ale formułują każdym pojedynczym gestem i ich sumą, donośny apel.
Dzisiaj, kilkanaście chwil po powrocie do domu ze Srebrnej Góry, gdy jestem jeszcze „pod wpływem” spektaklu, za który tą drogą dziękuję, nie mogę się oprzeć wierze, że kultura potrafi przebijać się w najmniej spodziewanych warunkach. Z Ząbkowic Śląskich do Srebrnej Góry nie jest daleko, tym bardziej gdy można doświadczyć kultury przez duże „K”. Relację z widowiska wkrótce będzie można znaleźć na Ząbkowice4YOU.PL oraz VVENA.PL .