Przez całe świadome historycznie i politycznie życie miałem ostre łuki dziejowe, które – gdy trwały i gdy patrzę na nie z perspektywy czasu – radykalizowały mój stosunek do Polski jako dobra wspólnego.
Za każdym z tych zakrętów okazywało się dotąd, że nie jest Polska dobrem wspólnym tak wielu ludzi, jak sądziłem wcześniej. Odrabianie lekcji z historii, ćwiczenia praktyczne z teraźniejszości i zadanie projektowania przyszłości, czyli nie sentymentalne lub koniunkturalne celebrowanie polskości, lecz faktyczny patriotyzm oparty na rozumowaniu, pracy, twórczości i więziach okazuje się niezależnie od ustroju i tego, kto go aplikuje na co dzień bardziej problemem. W kategoriach etycznych, intelektualnych, pragmatycznych i emocjonalnych stosunek do Polski i jej obywateli, do Polaków jako narodu i do polskości uosabianej przez państwo nigdy nie był i z natury swojej nie jest i nie będzie czymś niezmiennym. To zrozumiałe! Jesteśmy w łańcuchu historii, w strumieniu bieżących procesów i zdarzeń globalnych i kontynentalnych i cały czas przed nami nieczytelny horyzont tego, co się zadzieje następnego dnia, za rok i za dziesiątki lat. Niezmienne jest nasze – polskie – miejsce na ziemi, tak jak nie zmienimy naszego osobistego miejsca urodzenia. Tych „niezmiennych” polskości, Polski i Polaków jest więcej. I to nadaje nam tożsamość – jak imię i nazwisko identyfikujące nas pomiędzy innymi ludźmi.
Wybór w 1978 roku i pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w 1979 roku. Powstanie Solidarności z 1980 roku i stan wojenny z 1981 roku. Przewrót z 1992 roku, gdy obalono rząd Jana Olszewskiego. Odejście Ojca Świętego w 2005 roku. Katastrofa Smoleńska z 2010 roku, o której od początku sądziłem, że nie była tylko wypadkiem lotniczym. Rok 2015, od którego, mimo wszystkich mankamentów i błędów, Polska znalazła się na fali wznoszącej modernizacji państwa, jak i odtwarzania prestiżu w sferze pamięci historycznej, jak i pozycjonowania się w polityce międzynarodowej. Rok 2021 i 2022, gdy wywołana przez Rosjan wojna – najpierw hybrydowa na granicy z Białorusią, potem na Ukrainie, a więc w bliskim sąsiedztwie – trwająca do dzisiaj zagląda Polakom w oczy. I rok 2023, gdy Polacy – nie wszyscy i nawet nie w większości – wrzucili państwo i samych siebie w objęcia ludzi, dla których mentalnie „polskość to nienormalność”. Ludzi, według których „Polska zawsze będzie krajem peryferyjnym, a w naszym interesie jest rezygnacja ze snów o podmiotowości”.
Wspomniane i osobiście przeze mnie świadomie doświadczone łuki dziejowe były szansami lub zagrożeniami dla Polski, dla Polaków i dla polskości, a więc tego, co stawiam obok wiary katolickiej i rodziny na czele wyznawanych przeze mnie wartości. Jakkolwiek w życiu pobłądziłem, czy pobłądzę, owe trzy światła zawsze wyprowadzają mnie z manowców. Z kolein boleśnie się wychodzi, ale zostać w nich, to skazać się na piekło i rozlewać jego lawę na innych, Bogu ducha winnych ludzi.
Rok 2024 odsłania pejzaż Polski porywanej. Polski zdezintegrowanej w każdej domenie, na wszystkich poziomach społeczeństwa i państwa, kultury, edukacji i gospodarki.
Nie ma dziedziny, w której Polacy znajdowaliby wspólny język, a co gorsze, mnożą się dosłownie z dnia na dzień sfery rozdzierające zdolność do wspólnego działania. Nawet obrona granicy państwowej nie spaja nas, jako obywateli jednego państwa, choć tam przelał już krew polski żołnierz. Jeszcze kilka dni temu poruszało nas wymazywanie z historii II wojny światowej postaci św. Maksymiliana Kolbego, błogosławionej Rodziny Ulmów czy herosa naszych czasów rotmistrza Witolda Pileckiego. Chwilę potem zostaliśmy odarci z nadziei na wielki projekt Centralnego Portu Komunikacyjnego, a wcześniej usłyszeliśmy o wstrzymywaniu budowy polskiej elektrowni atomowej. Metody śledztwa stosowane wobec ks. Michała Olszewskiego jako żywo przypominają opisy traktowania księży katolickich w czasach komunistycznych. I dzisiaj kolejny wstrząs, jakim jest zredukowanie odpowiedzialności Niemiec wobec Polski i Polaków za kaźń II wojny światowej do wartości nieokreślonej bliżej pomocy żyjącym poszkodowanym i budowy „domu polskiego” w Berlinie jako pomnika. To już nie jest spoliczkowanie Polski, to jest upokorzenie Polaków i drwina z państwa polskiego, a obecnie rządzący przyjmują to z wdzięcznością. W czyim imieniu?!
„Całą niemiecką okupację Polski znaczyły przemoc i zbrodnie. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze wydzielił w 1946 r. następujące kategorie zbrodni niemieckich: planowanie, rozpoczęcie i prowadzenie wojny napastniczej, morderstwa dokonywane na jeńcach wojennych i… pic.twitter.com/3ysstzAoOJ
— Krzysztof Kotowicz (@KotowiczKrzysz) July 2, 2024
Po 13 grudnia 2023 roku systemowo palone są kolejne mosty i kładki, przez które moglibyśmy zbliżyć się do łączących nas celów. Wywracane są stoły, przy których dałoby się usiąść i konfrontować siły argumentów, za to przybywa ubitych pól, gdzie wygrywać ma argument siły. Nie sposób wskazać choćby środowiska, już nie mówiąc o konkretnej osobie, których status miałby moc autorytetu czy choćby lidera. Nie działają naturalne w każdym społeczeństwie mechanizmy dialogu intelektualnego, twórczej inwencji, konkurencyjności biznesowej, a nawet sport generuje nienaturalną wrogość w miejsce spontanicznego kibicowania. Podejrzenia o prorosyjskość czy proniemieckość działają jak brzytwa w łapach małpy trywializując przy tym realne zagrożenia i wpływu obu sąsiadów, którzy nigdy Polski nie traktowali szczerze i przyjaźnie.
Kościół, choć wewnętrznie poturbowany modernizmem i poraniony grzechem, zachowuje wierność swojej misji. Przez to jednak staje się „znakiem sprzeciwu”, co z natury rzeczy czyni go wymagającym i trudnym dla rozedrganego świata uczestnikiem historii. Nie wszyscy ludzie Kościoła rozumieją to, co czyni ich marginesem debaty publicznej. Są też ludzie przeciwni Kościołowi pragnący zepchnąć katolików już nie tylko „do kruchty” (jak za czasów komunizmu), ale do katakumb (powołując się na rzekomą nowoczesność i sekciarsko traktowaną świeckość państwa). Gdy od końca 2023 roku w Polsce postępują zespolone ze sobą postpolityczne mechanizmy odbierające Polakom rolę suwerena, Polsce pozycję niepodległego państwa, a polskości godność wynikającą z historii i potencjału społecznego, głosy instytucjonalnego Kościoła wobec tych kwestii są niesłyszalne, a pojedyncze wypowiedzi są zagłuszane lub marginalizowane. Być może jeszcze nie przekroczyliśmy w Polsce granicy, na której musi zabrzmieć „Non possumus!” – nie wiem tego (jeszcze).
Prawica czy konserwatyści (nie mówmy o chadecji, bo znaczenie tego pojęcia w wielkim stopniu zdewaluowało się za sprawą określających się tak formacji w Europie Zachodniej) w naszym kraju, w naszym parlamencie, w większości samorządów, w wymiarze sprawiedliwości oraz w mediach są obecnie w opozycji. Prawo i Sprawiedliwość – szczególnie po wyborach z 2023 roku – straciło nie tylko środki, ale zdolność spójnego komunikowania się z Polakami, a niektórzy politycy całej formacji niejako stracili społeczny słuch, a nawet jakby odkleili się od swoich wyborców. Wyniki kolejnych wyborów (do samorządu terytorialnego i do Parlamentu Europejskiego) są tego potwierdzeniem, mimo punktowych sukcesów. Przyszłoroczne wybory prezydenckie mogą się okazać jeszcze jedną rafą, której ominięcie jest wprawdzie możliwe, ale z każdym tygodniem pole skutecznego manewru zmniejsza się. Ubiegłoroczna porażka w wyborach do Sejmu i Senatu drastycznie obnażyła niewydolność organizmu politycznego Zjednoczonej Prawicy, co skwapliwie wykorzystał lewicowo-liberalny obóz z rzekomo ludowymi i narodowymi skrzydłami. Za trzy i pół roku – jeśli kadencja parlamentu nie ulegnie skróceniu – rządy tej większości wyprowadzą Polskę już nie na peryferie, ale w zaułek Europy. Polacy będąc w kieracie „zielonego ładu” i rewolucji kulturowej, zduszeni obecnością niechcianych przybyszów z dalekich krajów i mieleni emocjonalnie przez popkulturę, ulegną trudnemu do odwrócenia marazmowi. Jeśli politycy konserwatywni i prawicowi nie wykrzesają z siebie ognia, to realnie zagraża nam głęboka i utrwalona dekompozycja społeczna. W takich warunkach niezmiernie łatwo jest sterować funkcjonowaniem społeczeństwa bez ryzyka odpowiedzialności za jego bezpieczeństwo i rozwój.
Niezmiennie cenne dobro wspólne raz jeszcze odnalezione i na nowo sformułowane jest warunkiem naszego być albo nie być. Polska porwana nam dzisiaj będzie do odzyskania za cenę, której na jutro nie życzmy naszym dzieciom i wnukom.
Stoimy na granicy
wyciągamy ręce
i wielki sznur z powietrza
wiążemy bracia dla was
z krzyku załamanego
z zaciśniętych pięści
odlewa się dzwon i serce
milczące na trwogę
proszą ranne kamienie
prosi woda zabita
stoimy na granicy
stoimy na granicy
stoimy na granicy
nazywanej rozsądkiem
i w pożar się patrzymy
i śmierć podziwiamy
(Zbigniew Herbert, „Węgrom”, 1956)
Foto: screen z relacji TV Republika z manifestacji w obronie ks. Michała Olszewskiego – Warszawa – 01.07.2024