SKRÓT:
- Zielony balast na szyjach Europejczyków.
- Sytuacja nie jest zabawna, bo nie dotyczy prostowania bananów.
- Uderzenie w rodziny i seniorów oraz bezrobocie.
- Gospodarka nie znosi próżni.
- Deformowanie Unii Europejskiej w hiperpaństwo.
- Masa krytyczna zbyt blisko i nie jest to powód do optymizmu.
- Kto ignoruje historię i nie planuje przyszłości dla Polski?
- Polska nie jest własnością rządzących.
Ulice Warszawy wypełnione protestującymi to obraz nastrojów społecznych w Polsce, które po 13 grudnia 2023 roku systematycznie pogarszają się, co poruszyłem w poprzednim wpisie. Chociaż nie byłem na dzisiejszym marszu w Warszawie*, to utożsamiam się z jego przesłaniem.Dlaczego?
Ideologia „zielonego ładu” wdrażana dyrektywami unijnymi w całej Europie wywołuje coraz głośniejsze sprzeciwy. Wbrew stereotypom konsekwencje wieszania zielonego balastu na szyjach Europejczyków obejmuje nie tylko sferę rolnictwa. Dotyczy także gospodarki i nawet codzienności zwykłych obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej. W Polsce już wiemy, że wzrost kosztów energii elektrycznej, gazu i paliw jest między innymi pochodną reguł ustalanych w Brukseli. Wiemy też, że wkrótce nie będzie wolno instalować i używać źródeł ciepła w oparciu o paliwa kopalne i gaz. Zakaz ten obejmuje domy prywatne, budynki wielorodzinne i obiekty użyteczności publicznej. Zakaz produkowania, a potem rejestrowania pojazdów spalinowych też jest na bliskim horyzoncie. Wzrost opłat za podróże lotnicze (nie będzie dotyczyć niektórych prywatnych samolotów) radykalnie ograniczy możliwość podróżowania po świecie. Nie zapominajmy wreszcie o słynnej już „dyrektywie budynkowej”, której realizacja oznaczałaby absolutną zapaść mieszkalnictwa, ale także obciążenie mieszkańców domów jednorodzinnych i wielorodzinnych horrendalnymi kosztami termomodernizacji budynków.
Limity produkcji rolniczej, w tym wytwarzania produktów mięsnych, oznacza oczywisty wzrost ich cen i zarazem fale bezrobocia w branży żywnościowej. Kiedyś śmialiśmy się z unijnej dyrektywy o stopniu krzywizny bananów, jakie wolno było importować do krajów UE, uznawania marchewek za owoce, a ślimaków za ryby. Teraz sytuacja nie jest zabawna. Do piramidy absurdów wymyślonych w szklanych biurowcach nad rzeką Senne, dodajmy piramidalne nonsensy tworzone w gmachach rządowych nad Wisłą.
VAT na żywność nie wywołał wprawdzie znaczącego impulsu inflacyjnego, ale ceny produktów w sklepach i bazarach wyraźnie poszły w górę. Nie ma tańszego paliwa, co obiecywano przez ubiegłorocznymi wyborami, co przekłada się na wzrost kosztów komunikacji i transportu. Nie ma kwoty wolnej od podatku, która opiewać miała na 60 000 złotych, nie ma kredytu 0% na mieszkania, nie ma też Bezpiecznego Kredytu 2%, jaki wdrożyła poprzednia ekipa rządowa. Mamy za to prognozy drastycznego wzrostu cen za energię elektryczną i gaz od połowy 2024 r. Uderzenie po kieszeniach nie będzie amortyzowane jak to miało miejsce dotąd, gdy poprzedni rząd ustanawiał kolejne tarcze antyinflacyjne. Z zapowiedzi analityków wynika, że w zależności od poziomu tych podwyżek inflacja może znów wzrastać i w końcu bieżącego roku osiągnąć nawet poziom dwukrotnie wyższy od obecnego. Uderzenie w rodziny, szczególnie w rodziny wielodzietne oraz w grupy najsłabsze socjalnie, w tym seniorów, w zestawieniu z ryzykiem wzrostu bezrobocia, może być porównywalne do okresu transformacji z początku lat 90.
Coraz gęściej robi się właśnie na krajowej mapie zbiorowych zwolnień. Kolejne fabryki zagranicznych inwestorów zabierają co mogą z Polski i lokują się nawet poza obszarem Unii Europejskiej, który staje się kosztochłonny (przede wszystkim ze względu na koszty energii i restrykcje środowiskowe) i jest nadmiernie regulowany. Redukcje zatrudnienia idą już w tysiące etatów w skali kraju. Według Eurostatu Polska jeszcze pozostaje, obok Czech, krajem o najniższej stopie bezrobocia w krajach EU, ale czy ten stan zmieni się, gdy wspomniane zwolnienia grupowe z fazy zapowiedzi przejdą w fazę wdrożenia? Wskaźnik PMI (Purchasing Managers’ Index) w Polsce w początku maja pogorszył się o minus 2,10 pkt. Wskaźnik PMI opisuje aktywności menadżerów nabywających produkty i usługi na danym rynku oraz jest rodzajem prognozy kondycji gospodarka i wyniku PKB (czyli produktu krajowego brutto). Wspomniany wynik PMI w Polsce należy interpretować jako najszybsze pogorszenie warunków prowadzenia działalności od sześciu miesięcy. Atmosfery inwestycyjnej nie poprawiają hamulce zaciągane na strategicznych projektach, jaki są Centralny Port Komunikacyjny (lotnisko i kolej oraz duże elektrownie jądrowe i sieć modułowych reaktorów. Destabilizacja wokół projektów multienergetycznych Orlenu czy też niepewność wokół planów dotyczących fabryki Intela koło Wrocławia czy Izery w Jaworznie dolewają oliwy do ognia. Gospodarka nie znosi próżni, więc inwestorzy nie czekają i szukają ujścia dla swoich kapitałów w przyjaźniejszych okolicznościach. Co za tym idzie nie powstaną nowe miejsca pracy i nie rozwinie się sektor usług towarzyszących dużym przedsięwzięciom częstokroć generujący kolejne stabilne etaty.
Jest jeszcze trzecia – kluczowa dla Polski – domena, jaką jest przyspieszenie federalizacji i centralizacji Unii Europejskiej. Obecny rząd jest pod tym względem kompletnie pozbawiony asertywności wobec kończących kadencję władz Unii Europejskiej. Zgoda na odejście od zasady weta w Unii Europejskiej oraz na zmiany w Traktatach Europejskich w kierunku pozbawienia Polski (i innych krajów) suwerenności w zasadniczych obszarach państwowości oraz narzucana nam „solidarność” w sprawie przyjmowania migrantów spoza Europy – to najbardziej niebezpieczne pomysły. Napędzają one polityczną i lobbingową aktywność zwolenników zdeformowania organizacji międzynarodowej, którą jest Unia Europejska w hiperpaństwo. Na tym tle wymuszenie odejścia od waluty narodowej – polskiego złotego – na korzyść środka płatniczego „euro”, to wrzucenie polskich rodzin i polskiej przedsiębiorczości w bezdenną czeluść finansowej niewydolności. O tym, że waluta narodowa chroni suwerenność ekonomiczną państwa wiedzą już niektóre inne narody europejskie boleśnie przećwiczone w okresie globalnego kryzysu z okolicy roku 2008. Wiemy także i my w Polsce, gdzie dzięki Narodowemu Bankowi Polskiemu udało się wyhamować pikującą globalnie inflację najpierw po pandemii, a potem szybującą w Europie po inwazji rosyjskiej na Ukrainę.
Mimo wspomnianych wyżej symptomów kryzysu politycznego w Polsce nie widzimy gwałtownego spadku notowań „uśmiechniętych” polityków spod znaku ośmiu gwiazdek (o czym pisałem parę dni temu). Kumulują się jednak i to już nie tylko na dalekim horyzoncie, opisane zjawiska mające w sobie niekorzystny dla rządzących potencjał, czym powinni się martwić trzymający władzę. Jest jednak gorzej, bo wyczerpuje się bowiem miara zbiorowej i indywidualnej cierpliwości. Jej masa krytyczna zdaje się być niezwykle blisko i nie jest to powód do optymizmu. Na skłóceniu społeczeństwa zyskuje władza, która wstrzykuje w tkankę społeczną i namnaża w niej tematy zastępcze lub rozdmuchuje do absurdalnych granic rzekome afery poprzedniej władzy. Jesteśmy także świadkami realnych problemów systemowych, czego przykładem jest ucieczka byłego już sędziego na Białoruś. Sytuacja jest o tyle poważna, że miał on dostęp do akt klauzulowanych i to przez okres rządów wszystkich głównych opcji politycznych. Pojawiają się w tle pytania ilu jeszcze jest takich dywersantów czy sabotażystów w strukturach państwa oraz gdzie są ulokowani?
Stosunek obecnie rządzących w Polsce do geopolitycznej pozycji Federacji Rosyjskiej nie zmienił się od czasów sprzed 2015 roku, o czym wielokrotnie pisałem w cyklu #ANEKS. Poziom zależności od wpływów rosyjskich w Polsce jest równoległy do poziomu wpływów niemieckich w naszym kraju. Można tę opinię uważać rusofobię czy germanofobię, jednakże nie znajduję dostatecznej ilości argumentów bym mógł uznać, że rządzący obecnie Polską są adwokatami polskiej racji stanu i polskich interesów w kwestiach gospodarki, kultury czy pamięci historycznej. Uległość w sprawach federalizacji Unii Europejskiej i Zielonego Ładu wygląda na pochodną obu wyżej wspomnianych zależności od sąsiadów ze wschodu i zachodu, a synergia ich obu na wielu wektorach była dla Polski zabójczo groźna w przeszłości i taką pozostaje nadal. Kto temu zaprzecza, ignoruje historię i nie planuje przyszłości dla Polski.
Polacy są wolni i nie godzą się na oddanie suwerenności państwa. Polska nie jest własnością rządzących. Polskość jest wartością bezcenną, w obronie której stawali znani i nieznani bohaterowie dziejów naszego kraju. Nasze barwy narodowe to biel i czerwień i pod takimi flagami trwamy jako naród polski.