Szósta stacja Drogi Krzyżowej – odkąd pamiętam – bardzo porusza mnie tkliwością, wręcz czułością.
Gdy Jezus spotyka Matkę, gdy na Jego losem rzewne łzy leją niewiasty, gdy ciało umęczone Jego ciało zdejmują z Krzyża i składają do grobu – odczuwam żałość. Cała Krzyżowa jest przecież przesycona bólem, smutkiem, przerażeniem, udręczeniem. Każda ze stacji jest przeszywającym opisem dojmującej rozpaczy, z której ostatecznie wyłonić się ma jednak nadzieja. Chrześcijańska nadzieja, w myśl której niesłuszne osądzenie, cierpienie katuszy i śmierć są traktem zbawienia. Gdy ze spojrzeniem Maryi spotyka się wzrok Jej Syna, a później miecz boleści przeszywa Jej serce – widzimy i czujemy moc wzajemnej miłości matki i dziecka.
Weronika podająca Chrystusowi chustę, aby otrzeć zbroczoną krwią i potem twarz wywołuje we mnie zupełnie inne doznanie. W kaskadzie okrucieństwa, jaką przechodził ulicami Jerozolimy Jezus, ta jedna chwila stępia nienawistne, litościwe czy strachliwe zachowania ludzi otaczających Pana. Unikanie spojrzenia lub przeszywanie wzrokiem oraz szorstkość, gwałtowność czy powierzchowność dotyku negują relacje między ludźmi. Weronika jest kimś obcym, choć mogła znać Jezusa. Skoro odważyła się przebić przez kordon żołdaków prowadzących Go na Golgotę, motywowała Nią wdzięczność lub współczucie. Gest Weroniki, obok odwagi, cechowały czułość i niespieszność. Czułość, bo zaledwie przyłożyła materię chusty do twarzy Jezusa. I nie mogła – mimo zgiełku i popędzania – uczynić tego zbyt szybko, bo przecież chciała przynieść Panu ulgę. Jak wiele w tym pięknej kobiecej wrażliwości!
Spojrzenie jest początkiem dotyku i trwa w zapamiętanym obrazie. Przez dotyk, który nie może być pospieszny, można doznać niekończącego się spotkania. Wzrok i czułość wyznaczane nie czasem czy miejscem, lecz odniesieniem do drugiej osoby wymagają odwagi.