Tak bardzo zajęci sobą, tak zapatrzeni w siebie i swoje odbicia, że tracą z pola widzenia wszystkich innych i wszystko inne. Przyciśnięci do ziemi ciężarem rzeczywistych lub urojonych problemów, wbici wzrokiem w horyzont wyznaczany niekonfrontowanym z innymi odzwierciedleniem własnych przeświadczeń, łudzeni wizją zdobycia choćby ułamka jakiejkolwiek władzy. W takim imperium „miłość nie męczy, nie boli, nie objawia się w namiętności…”
Dramatyczna, przeszywająca, nie pesymistyczna, bo oparta na twardych faktach ponadczasowa diagnoza współczesności, jaką dzisiaj wieczorem, w niespełna godzinę, wygłosił swoim monodramem Jacek Zawadzki, nie pozwala nie zatrzymać się. „Deus ex machina” – w autorskiej interpretacji aktora w Srebrnogórskiej Przestrzeni Artystycznej – była nie: namalowanym, nie: naszkicowanym, nie: zarysowanym, lecz: wyrytym – obrazem cywilizacji opanowanej kultem sprawczości, a w istocie tę fundamentalną zdolność tracącej. Nie było ani jednego słowa, ani jednego gestu, ani jednej muzycznej frazy w tle czy rekwizytu w „kadrze”, które nie stanowiłyby owego rylca utrwalającego w świadomości uczestnika (a nie tylko widza) spektaklu wezwania do autorefleksji. Do rewizji celów, jakie traktujemy za podstawowe, za najważniejsze. Niemal jak perswazja brzmiało: „Jesteśmy widmami w krainie odpadów, fragmentami, kawałkami niczego, resztkami idei, systemów i historii” albo „Czołgam się na drugą stronę i sam już nie wiem, czy właśnie umieram, czy już jestem martwy.” Każde ze zdań wypowiadanych przez twórcę i wykonawcę przedstawienia stanowić mogłoby odrębny obszar intelektualnej i artystycznej penetracji i w ślad za nimi prześwietlenia serca i umysłu.
Jacek Zawadzki przyjechał do Srebrnej Góry nie pierwszy raz. I nie pierwszy raz – oby nie ostatni – powierzył tym, którzy znaleźli czas na spotkanie ze sztuką wysokiej klasy – coś więcej niż tylko łańcuch teatralnych sekwencji. Podzielił się przeżywaniem bólu egzystencji i uczynił to szczerze. Jego „Deus ex machina” – spektakl skonstruowany minimalistycznie w warstwie formy i maksymalistycznie w sferze treści, należało zobaczyć, by zainicjować monolog w sobie, a jeszcze bardziej dialog pomiędzy sobą a innymi ludźmi. Aktor nie zraził się skąpą frekwencją (krzesła zajęte były ułamkiem wszystkich przygotowanych dla publiczności), za co należy schylić czoła.