Wieszczy, że „prognozy nie są nadmiernie alarmujące”, a „tama nie pęknie”, a gigantyczna fala wody zalała kolejne miasta i wsie na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Zapewnia, że „jak zobaczycie niemieckich żołnierzy, proszę nie wpadać w panikę”, a potem obiecuje, że „będzie dobrze, panie bobrze”. Opiera się na „prawie takim, jak je rozumie”, bo mamy przecież „demokrację walczącą”.
Przez dziewięć miesięcy z powierzchni państwowej ziemi zniknęły media publiczne i bezwzględnie marginalizowany jest otwarty dyskurs publiczny. Rozpada się już nie tylko wymiar sprawiedliwości, ale cały system praworządności, bo już nie tylko sędziowie i prokuratorzy są stawiani w roli podwładnych władzy wykonawczej, ale ustawy (włącznie z Konstytucją RP) i wyroki sądów są traktowane selektywnie lub pomijane. W przepaść „audytów”, „urealniania” lub wprost braku decyzji wpadają strategiczne inwestycje z zakresu komunikacji, energetyki, nowych technologii, środowiska naturalnego i obronności. Spółki z udziałem skarbu państwa bankrutują, tracą płynność finansową, odnotowują spadki wyników lub wręcz ujemne wyniki, choć jeszcze rok temu i w poprzednich latach trendy były dokładnie odwrotne. Nie jest tajemnicą gwałtownie rosnący deficyt w służbie zdrowia i coraz głośniejsze są zapowiedzi zamykania oddziałów szpitalnych lub ograniczania świadczeń medycznych w placówkach publicznych. Programy nauczania w szkołach nie mają motywować do wysiłku intelektualnego, a sfera nauki jest dewastowana poprzez likwidowanie kluczowych projektów rozwojowych. Pamięć historyczna i kultura stają się areną agresywnej i opresyjnej aktywności wiernopoddańczych decydentów Samorządy terytorialne mogą zapomnieć o aspiracjach w zakresie inwestycji społecznych i infrastrukturalnych i wracają do funkcji lokalnego administratora. Rosną wskaźniki inflacji i bezrobocia. Rosną rachunki za energię elektryczną, gaz, wodę, ścieki i odpady komunalne. Rosną ceny w sklepach i na bazarach. Instytucje pomocy społecznej już mogą oglądać z obu stron złotówki i grosze, bo fala biedy też będzie rosnąć.
Pesymistyczna czy może skrajnie subiektywna opinia – ktoś stwierdzi czytając powyższy opis. Stan nadzwyczajny, jakim stała się powódź z września 2024 r. obnażył jeszcze jeden poziom rozdźwięku między nastrojami społecznymi rejestrowanymi przez sondażownie, a obrazem faktów. Państwo bardziej lub mniej, ale skutecznie radziło sobie z głębokim i globalnym kryzysem, jakim była pandemia z 2020 r., z ewidentną hybrydą inwazji na granicę od strony Białorusi w 2021 r., z potwornie groźnym i dramatycznym kryzysem wojny Rosji z Ukrainą z 2022 r., a w tych okolicznościach zapanowało nad totalną zapaścią gospodarczą i minimalizowało straty społeczne wynikające z tych zdarzeń. To samo państwo nie poradziło sobie z ograniczoną terytorialnie, aczkolwiek wielką co do skali, nawałnicą deszczu.
Na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie wygrywali z wielką wodą ludzie – nie instytucje, nie służby, nie administracja państwowa. I z żywiołem też przegrywali ludzie – pozbawieni na czas pomocy sił, jakimi dysponuje państwo.
Do dzisiaj zresztą nie wiadomo, ile osób nie przeżyło powodzi, nawet jeśli to nie woda odebrała im bezpośrednio życie. Nawet jeśli to nie woda zabrała im zdrowie, dobytek, miejsca zamieszkania i pracy. W zamian dostają propozycje dofinansowania „kas fiskalnych”, „zakupu samochodów elektrycznych” lub obwarowane rozmaitymi warunkami formalnymi inne środki mające wesprzeć odbudowę czy remonty domów.
Znów okazuje się, że to ludzie są skuteczniejsi od państwa – pomoc materialna, zbiórki pieniężne czy fizyczne wsparcie na miejscu indywidualnie doświadczanych tragedii stały się symbolem solidarności społecznej.
Ta siła – po raz kolejny w najnowszej historii Polski okazuje swoją potęgę przewyższającą dezynwolturę, imposybilizm czy marazm aparatu państwa. Tego samego państwa, które spala całą instytucjonalną energię w politycznej rekonkwiście, w dążeniu do rozmycia się w ideologicznie kreowanym eurouniwersie, w sprowadzaniu kraju do roli gospodarczej prowincji kontynentu, do kulturowej kolonizacji narodu, w którym wzajemną lojalność zastąpić mają nihilistyczne idee równości i braterstwa. Mamy „demokrację walczącą”, która od „demokracji ludowej” nie różni się niczym szczególnym, poza tym, że premier wywodzący się z „ludowej” radził, aby „się ubezpieczać”, a ten z „walczącej” wyjaśniał, że „wójta wam nie wybierałem” i jest liderem sondaży.
Jest źle i ma być gorzej, aby mogło być… lepiej? Brzmi logicznie?? Arogancja i ignorancja tych, którzy są przy politycznych sterach może nas zatopić w odmętach katastrofy państwa na wszystkich jego niwach. Mgła naszej bezczynności pozbawia nas przyszłości.