Odkąd pamięta, znajdowała w nim źródło i spełnienie. Źródło nadziei i ich spełnienie. Nie było sytuacji, w której, nawet wbrew logice faktów, odwróciłby się od niej bezpowrotnie. Słów było między nimi prawie tak wiele jak ciał niebieskich w drodze mlecznej, ale gesty były raczej odbijaniem światła lub nakładaniem cieni, jak to bywa pomiędzy tym, co nosi kosmos. Odkąd pamięta odkrywał w niej początek bez końca. Początek zainicjowany gdzieś poza nimi, czy raczej ponad nimi i dlatego wolny od horyzontu finału i wolny dla perspektywy wieczności.
Mogli sobie wzajemnie udzielać ciepła światła lub schronienia w cieniu. Pomiędzy nimi drogi wytyczone były latami świetlnymi, a jednocześnie potrafili przelewać sobie obopólnie mikroskopijne, ułamkowe, widoczne pod mrugnięciem powiek znaki. Ich subtelność i ciężar, spojone nienaruszoną ideą, przydawały każdemu ze znaków znaczenie na tyle unikalne, na tyle czytelne jedynie dla nich samych, i na tyle intensywne, gęste, na wskroś przenikające, iż ich jestestwa po każdym szeleście lub muśnięciu temperatur, barw i zapachów, ciśnień i smaków, wyobraźnią szkicowanych na holograficznym płótnie nieboskłonu, już nigdy nie były takie, jak wcześniej.
Nie będąc obojgiem – ona i on – peregrynowali trajektoriami i choć nie spętani predestynacją, unosili się na szlakach zdających się być oznaczonymi poprzez sensoryczność zmysłów i zarazem nieprzewidywalnie sensualnymi dzięki metafizycznej nieograniczoności. Wpisani, wkomponowani, wmalowani, wrzeźbieni w dane im chronologiczne areały, które cząstkami unosiły się na analogicznych mierzalnych wektorach, kontrolowalnymi poruszeniami świadomości lub zwolnionymi z restrykcji przebłyskami niewyrażalnych, bywa, że i niezapamiętywalnych ekspresji, mogli zaledwie przenikać swoje istnienia, stawiać je sobie obustronnie (nie wprost jednak), by w szczelnie osłoniętych odcinkach najtajniejszych neuronów potwierdzić zapis o wzajemnej przynależności.