Bramy piekła chyba się otworzyły, bo od kilku przynajmniej tygodni seria zdarzeń, jakich jesteśmy świadkami w Polsce, ujawnia najgorsze i najbardziej (tfu!!!) szatańskie cechy, jakimi ludzie potrafią się wykazać. Perfidia będąca istotą tych zachowań sięga chyba zenitu i wpatrując się w kolejne fakty przez pryzmat metafizyki, można odnieść wrażenie, jakoby konwulsje bestii były bardziej niebezpieczne od samej jej egzystencji.
Nie sięgam już do zdarzeń sprzed iluś tam lat czy nawet miesięcy. W zupełności wystarczą ostatnie tygodnie. Sowiecki generał, który w polskim mundurze był namiestnikiem moskiewskiego reżimu jest chowany z wszelkimi honorami państwowymi i kościelnymi w alei zasłużonych najważniejszego stołecznego cmentarza – „o zmarłych można mówić tylko dobrze albo w ogóle”. Młodzi ludzie są skazywani drakońskimi wyrokami przez sąd z orłem w koronie nad stołem za to, że krzyczeli, gdy ubek i wyznawca komunizmu tytułujący się jako profesor w asyście prezydenta Wrocławia, miał wygłaszać wykład w sali polskiego uniwersytetu – „chuligani muszą być surowo ukarani, a moje miasto nie będzie tolerować nacjonalistów”. Nastolatka punktuje i argumentami nokautuje premiera za to, że zdradza Polskę – „niedoświadczona i niedojrzała pannica podpuszczona przez swojego ojca”. Kompromitujące treści z nagrań rozmów polityków rządzących Polską – „nic się nie stało, to tylko nielegalne podsłuchy”. Obrzydliwe widowisko drwiące z Jezusa i chrześcijanina – „wolność wypowiedzi przecież mamy”. Szanowany profesor medycyny odmawia zgody na zabójstwo poczętego w technologii in vitro, bezbronnego, bo nienarodzonego i ciężko chorego dziecka, za co zostaje zwolniony z pracy przez prezydent Warszawy, która twierdzi, iż jest gorliwą katoliczką – „obowiązuje nas litera prawa i liczy się dobro kobiety”. Na warszawski cmentarz służewiecki wpada ekipa policjantów z prokuratorem na czele, aby przerwać prowadzone tam poszukiwania polskich bohaterów narodowych wrzuconych do dołów śmierci przez ubeckie bestie – „trwa postępowanie objęte tajemnicą śledztwa”. Pomiędzy tymi zdarzeniami przewijają się kontynuacje innych ciągnących się od lat procederów i być może wykluwają się kolejne jeszcze bardziej fatalne w skutkach fakty. Diabelskie nasienie zawsze gdzieś znajdzie swój fragmencik w ziemi, ale teraz jakby całe pole nim ktoś obsiał!
I jeszcze bliżej, gdzie wydawałoby się jesteśmy bardziej u siebie. I tu perfidna istota miesza w umysłach i sercach ludzi. Rozmawiamy o wartościach, a oni (nie wszyscy – Bogu dzięki! i w nie w takim samym stopniu) o skuteczności. Pytam ich o cele, a jeden z drugim wciska kit o tym, że najpierw trzeba wsiąść do pociągu, a potem się zastanowimy czy warto jechać dalej. Głośno zastanawiam się co jest celem wspólnej pracy, a ci mi wrzucają teksty o pomocniczej funkcji młotka, imadła i tasaka. Zastanawiam się wreszcie i wyrzucam to z siebie z nieskrywaną dozą dyskomfortu czy aby jest sens zmieniać cokolwiek i kogokolwiek wokół, skoro jest dobrze i ma być jeszcze lepiej. Widzę zdziwione twarze i strzelają tezą, że takie są czasy i trzeba się dostosować. Wyostrzyłem opis, ale co do zasady oddaje on przebieg dyskusji, w której wprawdzie nie brałem udziału do końca (nie żebym się obraził czy zniechęcił, ale ważniejsze powinności miałem na względzie), ale obawiam się, iż jej dalszy przebieg nie wniósł niczego nowego. Być może mogli sobie niektórzy po tym, jak opuściłem altankę (taki nasz miły i tradycyjny areopag), skomentować moje zacofanie lub nieżyciowy idealizm. Ja też mogłem sobie ulżyć, rozmyślając nad własną niedoskonałością, bo nie umiałem nawet zbić ich z tropu, jakim – wg mnie – idą ku porażce. Marsz ku spalonej ziemi to nie jest dobry pomysł na przyszłość podobnie jak nieroztropne jest stawianie tezy, że po mnie może być potop.